Sztuka ulicy z Lizboną u stóp
Lizbona będzie rajem dla każdego, kto ceni graffiti i street-art. To nie tylko przegląd prac światowych sław sztuki ulicznej od brazylijskich braci bliźniaków z OSGEMEOS, przez osławionego plakatem wyborczym Baracka Obamy, Amerykanina Sheparda Faireya, po naszego Sainera z Etam Cru (murale na całym świecie, rysunki i obrazy, ale też okładki dla Metra, Dwóch Sławów i Polskiego Karate). Stolica Portugalii może się pochwalić genialną lokalną reprezentacją. Krętymi, stromymi uliczkami Alfamy warto się pokręcić już tylko po to, żeby sprawdzić, jak Vhils z ekipą upamiętnił królową fado Amalię Rodrigues. Do położnego nieopodal lotniska Parque das Nações przybyć choćby dlatego, że Bordalo II wyczarował tam sporo z tego, co zazwyczaj, z farby i ze śmieci.
A gdyby ktoś tak chciał jednocześnie doświadczyć odświeżającego leśnego spaceru, wspaniałego widoku na Lizbonę i sztuki – tej malowanej, ale nie tylko? Przy okazji nie wydać choćby jednego euro i nie utonąć w tłumie turystów? Cóż, w takim razie położone w zielonym (choć oplecionym autostradami) sercu miasta Panorâmico de Monsanto zaprasza.
Historia wielopiętrowej, natychmiast kojarzonej z UFO konstrukcji jest całkiem długa i dziwna. Na wzgórzu jeszcze w latach 30. budować chciał Francisco Keil do Amaral, sława portugalskiej architektury, która dała metropolii lotnisko i uświetniła wiele stołecznych parków. Nie dogadał się z miastem. W 1961 r. zwrócili się więc do Carlosa Oldemiro Chavesa Costy i to jemu zawdzięczamy ukończonego w 1968, pięciopiętrowego, szesnastometrowego kolosa, chlubę europejskiego modernizmu. W 1970 r. ruszyła luksusowa restauracja, ale z czasem padła ofiarą zmienności gustów elit, własnej drożyzny i odsuniętej od centrum miasta lokalizacji. W budynku organizowano biuro, salę bingo, nocny klub, a nawet magazyn, ale w 2001 r. upadku nie dało się powstrzymać. Sześć lat temu Lizbona wzięła się za porządkowanie jego „życia po śmierci”.
Dziś wyłaniające się znienacka Panorâmico de Monsanto robi osobliwe wrażenie. Może to dlatego, że sąsiadem jest wojsko (przez co ponoć trzeba było bardzo uważać, fotografując), a turyści chętnie wspominają tablicę informującą, że ceną za wejście może być trzymiesięczna odsiadka. Teraz tablica jest inna, niemniej tuż pod godzinami otwarcia (9-20, przed sezonem dwie godziny krócej) podany jest telefon na policję i do straży pożarnej, tak jakby odwiedzającego mogło coś niemiłego spotkać. Stan jest zresztą daleki od ideału.
Od razu kłuje w oczy pomieszanie porządków. Z jednej strony ślady dawnej elegancji, towarzysząca restauracji, barwna ceramika zmarłej w zeszłym roku Marii Manueli Madureiry i wielka, granitowa rzeźba Marii Teresy Quirino da Fonseci, estetycznie bliska socrealistycznej gigantomanii znanej choćby z warszawskiego placu Konstytucji. Z drugiej puszczone samopas, spontaniczne graffiti. A gdzieś pomiędzy nieprzypadkowa, potraktowana kuratorsko i opatrzona tabliczkami sztuka współczesna. I jeszcze ten widok – palmy, miasto, woda. Trudno nie poczuć dysonansu.
Artyści zresztą świadomie operują kontrastami. Finezyjna, metalowa wycinanka Add Fuel celowo gra bielą, stroni od koloru, by odciąć się od otoczenia. Witraż AkaCorleone sięga po religijną formę przekornie, niosąc przesłanie równości płciowej, rasowej i kontrastująca z kościelnym dogmatyzmem wolność wyboru. Zdewastowany samochód Tamary Alves inspirowała noc, pora żywiołowych i odważnych. Dzieło nazywa się „Zanim ty i ja umrzemy, umrzemy, po czym umrzemy znowu”, „psuje” obłędną panoramę i namawia do odwagi – żeby brać to, co się chce. I – o ironio – chyba ktoś się nie bał i zabrał z dachu fury rzeźbę wilka, część instalacji.
Warto wejść do budynku, zachłysnąć się kolorowym światłem i kolorową farbą, omieść miasto wzrokiem i przyjrzeć się hasłom na bryle betonowego siedziska („Tak, żyjesz w rasistowskim kraju!”), zejść ciemnymi schodami, żeby dać się olśnić ceramice. To tu grał DJ Maseo z De La Soul, Havoc z Mobb Deep i rewolucjonizujący nowojorski uliczny hip-hop Kool G Rap. Po tych ścianach malowała nawet Madonna, która kręciła tu film promujący płytę „Madame X”.
Niestety, póki co nie da się wejść na samą górę. Oznacza to, że nie zobaczymy panoramy 360-stopni, słynnych portugalskich kafli w wykonaniu Manueli Ribeiro Soares ani pracy celebryty tutejszego street artu – Vhilsa (ma za to jedną realizację w Polsce, konkretnie w Łodzi!). Nie można mieć wszystkiego. Ale nie być tutaj to jak odwiedzić Berlin i nie wpaść na Teufelsberg. Albo oglądać Wilno i darować sobie już nawet nie teren dawnej fabryki Elfy, a Užupis. Konieczność.
(zdjęcie Tamary Alves z wilkiem na dachu pochodzi z jej oficjalnego profilu facebookowego. Reszta zdjęć – Marcin Flint)