Feno: Pluć na to, na co nie wolno (wywiad)
Nad Feno pochylałem się w drugiej części najciekawszych rapowych płyt 2021 r. Nie dlatego, że pokazuje się z płonącymi świecami w ustach i na palcach, z karabinem w dłoniach, muszką pod szyją, rogami na głowie, w łańcuchach i na łańcuchach. Nawet nie tylko dlatego, że na „Neopunku” traktował rap, pop, elektronikę, muzykę gitarową jak platformy, po których skakał, powiewając wąsem jak Super Mario. Za maskaradą i szaleńczym eklektyzmem kryło się olbrzymie zaangażowanie. To performance po coś.
Krakowski twórca w przededniu premiery płyty „Transgresja” opowiada m.in. o kontrolowanej negacji, maskaradzie garniturów i krawatów i przeżywaniu wielu żyć w jednym.
Co Was wszystkich tak wzięło na ten punk? Sypnęło inspiracjami i nawiązaniami – od Zdechłego Osy po Wac Toja, od asthmy po Bartocuta, od Majkela po Almost Famous. Jak myślisz, skąd to się bierze?
FENO: W moim przypadku wynika to z wrodzonego buntu wobec autorytetów i manii na punkcie negowania (tak kontrolnie) każdej informacji, która dociera do mnie ze świata przedstawionego. A dlaczego manifestuje się to w postaci takiego brzmienia? Może przez potrzebę wyładowania wkurwienia i frustracji. Akurat złożyło się tak, że robię to za pośrednictwem sumy skrajnie agresywnych dźwięków. Chociaż ostatnio wyluzowałem, teraz stawiam na bardziej agresywny hippie trans (śmiech).
„To nowy rodzaj buntu. Jest nowy, bo nie propaguje wyższych wartości, co robiły wszystkie poprzednie kontrkultury. Cwaniakowanie i popis niskiej moralności to odpowiedź na farmazon. Świat jest obrzydliwy, więc żeby go opluć, trzeba być jeszcze obrzydliwszym” – powiedział o trapie Wojciech Bąkowski. Brzmi jak coś, z czym mógłbyś się zgodzić.
Jestem turpistą, nowa płyta to „Transgresja”, więc jest to dla mnie wręcz misja, by być najbrzydszym, szokować, pluć na to, na co nie wolno, i wkładać palec w ognisko, żeby chwilę później okazało się, że jestem empatycznym, wrażliwym człowiekiem, nierzadko bardziej moralnym niż widzący we mnie antyprzykład ludzie, których mijam na ulicy. Na kogoś muszą pokazywać palcem, ukrywając się pod maskaradą drogich garniturów i krawatów. Ja im te bańki rozbijam, odwracam schemat, w krzywym zwierciadle pokazuję im, że nie o to chodzi.
Jak ważny jest dla ciebie wizerunek? U ciebie, a właściwie całych Hashashins, widać chęć, by nim zszokować albo przynajmniej zdziwić.
Wizerunek jest dla mnie bardzo ważny, kreowanie go jest równie zajawkowe co robienie muzy. Kto powiedział, że twórca powinien ograniczać się do muzyki? Jest to superodskocznia, która przypadkowo uzupełnia cały tworzony przeze mnie obrazek. Żyję we własnej kreskówce, więc jeśli ode mnie zależy cały scenariusz i reżyseria, to czemu czasem nie pobyć drzewem wisielców, świrem z lasu ze swoim haremem czy kryjącym się pod kaszkietem przybyszem z Mongolii, który nienawidzi ekologów? W ten sposób zamiast jednego życia w pewien sposób przeżywam ich tyle, ile jestem w stanie wymyślić.
Czy te wszystkie melodie, zaraźliwe refreny, muzyka, do której można potańczyć i którą można zaśpiewać, to rodzaj konia trojańskiego, żeby przemycić do głównego nurtu zupełnie niemainstreamowe treści
Rewolucje i konie trojańskie pachną trupem, raczej bez wczuwy w nawracanie muzyczki. Robię swoje, z dnia na dzień coraz lepiej, wkładając w to sto procent siebie, więc codziennie żyję na sto procent – to całkiem proste. Polityka śmierdzi.
Ja mam w tej kwestii swoją opinię, ale to nie miejsce, żeby się nią dzielić, więc powiedz mi jeszcze proszę, jak postrzegasz swoją ewolucję, co jest na twojej nowej płycie, czego na „Neopunku” nie było i czym może przyciągnąć uwagę odbiorców nieobytych z tym wszystkim, co dzieje się w nowym rapie i wokół?
„Neopunk” to był raczej bootleg, swoisty zszywaniec i festiwal różności. Koncepcja była taka, że to po prostu w kurwę ja z każdej strony, misz-masz i chaos. Proces tworzenia „Transgresji” był zdecydowanie spójniejszy. Wyluzowałem i trochę się określiłem w tym swoim nieokreślonym uniwersum. Myślę, że to bardziej przystępna płyta.