Nie będzie kabaretu, są sample (recenzja)
W 2003 r. niewielu było w podziemiu lepszych zawodników od koszalińskiego rapera Mroka. Wystarczy puścić sobie „Umrzemy młodo” z debiutanckiego „Od sceny do sceny”, by usłyszeć wszystko, czego koleś za mikrofonem potrzebuje – charakterystyczny głos, pewność siebie, dystans, relację z bitem, zapamiętywalne linijki. Wydawało się, że ta kariera odpali – w 2005 r. płytę BlaBla, barwnego kolektywu Mroka, wydał Pomaton EMI. W 2006 wspólny kawałek grupy i Łony znalazł się na prestiżowej, woskowej kompilacji JuNouMi Records. Ale to były już w Polsce ciężkie czasy dla rapu, zwłaszcza takiego trochę od słuchacza wymagającego. Nawet grube ryby przepłynęły je z trudem.
Mroku wytracił impet, jednak nie złożył broni. Miał grupkę wiernych fanów, miał nawet wydawcę (chwalonymi „Bajkami robotów” zainteresowała się w 2011 r. Fonografika), niestety nie potrafiłem go już słuchać z dawną przyjemnością. Czy to kwestia liryzowania i uwznioślania numerów do grubej przesady, woalowania publicystyki, tego, że artysta przeszacował medium albo chciał za bardzo? A może to tylko ja? Nie wiem. Szacunek pozostał, niemniej z deszczu słów wychodziłem suchy. Aż w końcu trafiłem na „Rozmowy samplowane”, gdzie słowa są wyłącznie cytowane.
Sam nawiązujący do filmu Chęcińskiego tytuł sugeruje dłubanie w polskich komediach mniej lub bardziej życzliwie portretujących absurdy PRL. Te od dawna były darzone kultem – w kraju, jak i w rapie. Tak jak Ten Typ Mes w 2009 rapował: Jak w TV trafi się „Miś”, nikt nie wyłączy, tak na tegorocznym „Aloha Opus Magnum vol. 2” połączone warszawsko-opolskie siły nagrały utwór złożony wyłącznie z pociętych dialogów ze starych rodzimych hitów dużego i małego ekranu. Mroku wypływał więc na wody znane, ogołocone z ryb, przy czym utrzymał się na powierzchni.
Klasycznie hiphopowe „Rozmowy samplowane” robione są z odczuwalną przyjemnością i wyczuciem. Telepią się stylowo, cieszą matowym brzmieniem od „Ja szczupak, ja szczupak”. W „Skarbie Bitlarjuszy” zakurzone dęciaki rozrzewniają, a wytłumione bębny niosą całość nienachalnie. „Organizacja szwankuje” porywa sielską, gwizdaną partią. „Próba chóru” to ładny sampel wokalny, od cholery nostalgii i ciepła. Ani się człowiek obejrzy, a już wsiąkł i przestaje wyszczególniać utwory. No, ja tam zauważam, że np. „Lwice” mają swój pazur i bas burczy im w brzuchu, ale to bardziej z poczucia obowiązku.
Chwała, że dialogi nie są „przebareizowane” na amen i do wszystkich „Tu jest kiosk ruchu, ja tu mięso mam” i „Od tego jest ścierka, żeby była brudna” dołączają kwestie z ekranizacji młodzieżowej przygody – Nienackiego, Bahdaja. Brawo za to, że muzyka nie jest przesłodzona i jest miejsce na takie „Wakacje z bitami” – dudniące, groźne, a do tego utrzymane w takiej tonacji, że nietrudno wyobrazić sobie na tym ciężki, uliczny rap. Mógł Mroku posiedzieć dłużej i wzorem Soulpete‚a („Noir Fiction”), Mołotofskiego (zapomniane „The Way of the dragon”) czy L.U.C (słusznie nagradzane „39/89. Zrozumieć Polskę”) pokusić się o zbudowanie spójnej narracji. Nie zmienia to postaci rzeczy: „Rozmowy…” się nie rozłażą i działają jako album.
Nie wszystko jest perfekcyjne i nie wszystkie niedoskonałości należy tłumaczyć estetyką lo fi. W „Lekcji tworzenia” bębny się duszą, w „Sercu Jana” wiszą ponad numerem i dominują. W „Uspokój się Kaziu” coś stało się chyba z poziomami głośności, dialogi wjeżdżają topornie i agresywnie. I znowu, czy to psuje zabawę? Nie. Ta muzyka może zapewnić spokój i uśmiech, wydaje się idealna do słuchania wielopokoleniowego (i rozpoznawaniu źródeł cytatów). Mnie wpasowała się doskonale gdzieś między słodko-gorzką nostalgię na nowej płycie Ralpha Kaminskiego i wrześniowym zrywem lata za oknem, w czas, kiedy wakacyjne, instrumentalne „Latawce” Himalaya Collective znam już prawie na pamięć.
Może czas spojrzeć na ostatnie rapowane rzeczy Mroka łaskawszym okiem? Zapowiadane od lat, totalnie inne od recenzowanego dzieła „Drobne zgrzyty” będą ku temu dobrą okazją.
Komentarze
O, absurdzie, co sie smetnie szwendasz
na obrzezach bytu.
Nawet nie wiesz jak daleko ci
do absurdu szczytu.
Chwycila mnie trema i juz mnie nie ma.