W nowy rok z funkującym rapem (playlista)

Kiedy rapowi bliżej było do hip-hopu niż do EDM (elektronicznej muzyki tanecznej), potrzebował funku tak jak skrzypiec futerału. Nie było dropów, głucho, szybko i równomiernie bijącej stopy, więc funk to było to wysokooktanowe paliwo pozwalające wjeżdżać raperom na parkiety, a producentom bujać. Tankowano go z winylowych płyt lat 70., potem grano na syntezatorach, z pulsu nielegalnych imprez na blokowiskach stał się kosmicznym karnawałem.

Nie wyobrażam sobie imprezy sylwestrowej innej niż ta z wyraźnym funkowym sznytem. Nie ma seksowniejszych linii basu. Oddaję więc w Wasze ręce 160 minut muzyki mięsistej, sprężystej, która pokaże, że rapu z lat 80. nadal da się słuchać z przyjemnością, a lata 90. to nie tylko boom bap na samplowanym jazzie. Ale spokojnie – o ile zabraknie tu rzeczy polskich, o tyle nie zabraknie nagrań nowych, nawet tegorocznych. Groove nie umarł i nie umrze.

Te nagrania płynęły do mnie zewsząd przez wiele, wiele lat. Późnego Willa Smitha wygrzebałem z płytoteki ojca, bo przecież dla nastoletniego mnie to był jakiś komercyjny przypał. Komercyjny, owszem, ale przypał? W żadnym razie. Na Rica Wilsona, rapera najwyżej średniego, trafiłem, przemierzając Szkocję w „Forza Horizon 4” i aplikując sobie hiphopową rozgłośnię. O CRU przypomniał mi Red – pracował zresztą w Stanach przy ich płycie, która jakimś cudem nie została sukcesem. Zmarłego w tym roku Coolio chciałem po prostu jakoś upamiętnić – właśnie od tej strony, nie wrzucając „Gangsta Paradise”. I tak dalej, za każdym utworem jest historia, jednak nie będę na koniec roku przynudzać.

Funk w rapie to odyseje, dynastie, pokolenia. Spójrzmy na południe. Bez UGK nie byłoby OutKast i całego Dungeon Fam. Ci z kolei wylali fundamenty Big K.R.I.T.-owi oraz Earthgang. Rywalizacja kalifornijskich mistrzów groove’u (pożyczonego od Slya Stone’a i Georga Clintona) – Dr Dre i DJ-a Quika, świta zwłaszcza tego pierwszego (a w niej m.in. Snoop i 2pac) – doprowadziła do tego, że Kendrick Lamar i YG, chłopaki z Compton, mają ten vibe w DNA.

A wschód? Tu sztafetę widać najlepiej. Def Squad coverujący w „najntisach” legendarne „Rappers Delight” Sugarhill Gang z 1979 r. Joey Bada$$ nawijający na odkopanym podkładzie Lorda Finesse. Erick Sermon, zielonooki Dre wschodniego wybrzeża, z jednym z królów czarnej muzyki Marvinem Gaye. Ol’ Dirty Bastard, ostatni prawdziwy pimp. Nieokrzesany Redman z zasłużonym aliasem Funkmaster Doc i o wiele bardziej wypolerowany, oblizujący usta Ladies Love Cool James.

Znowu jednak robi się wykład. Zostawiam więc z playlistą, która pozwoli ostro wystartować i mięciutko wylądować. Wybory bywają oczywiste, no ale to nie jest czas na wydziwianie, że Mac Miller jest zbyt biały, De La Soul zbyt alternatywne, EPMD zbyt stare, a 2pac zbyt osłuchany – to ma działać! Chociaż nie jest też po linii najmniejszego oporu. Jeżeli w odpowiednim momencie włączycie telewizję, to Black Eyed Peas może być i u mnie, i tutaj, ale zaręczam – z innym utworem. Zresztą, czy to ważne? Świętujmy.

Na zdjęciu otwierającym znajduje się Earthgang. Źródło: oficjalny profil FB grupy