Z czarnej chmury srebrny brzeg. Shellerini w utworach

„Srebrne brzegi”, czyli nowy singiel Shelleriniego, podtrzymuje serię jego utworów utrzymanych na najwyższym hiphopowym poziomie. Powoli staje się oczywiste, że mówimy o ścisłej czołówce rodzimych mistrzów ceremonii.

Jako że poznański raper nie bryluje w social media, praktycznie nie udziela wywiadów, a w muzyce nie zajmuje się gonitwą za trendami, dla wielu może być zupełnie anonimowy. Stąd pomysł, by stworzyć – zupełnie subiektywny rzecz jasna i skromny – kanon jego utworów, a przy okazji co nieco o artyście opowiedzieć. Playlistę znajdziecie pod tekstem.

„Szelka”, prywatnie Sebastian, właśnie skończył 40 lat. Jego hiphopowa aktywność sięga jeszcze lat 90., jednak na oficjalny solowy debiut czekał aż do 2011 r. Na „PDG Gawroszu” miał charakterystyczną chrypę w mocnym głosie i ogień znamionujący pasjonata, ale wciąż za bardzo na bicie pędził, czytelność wokalu pozostawiała wiele do życzenia, zaś najwięcej charakteru miały utwory z licznymi gośćmi. Pierwsze solo pokazało za to parę rzeczy. Na przykład to, że raper ma dość charyzmy, by szefować na przebojowych bitach, choćby w produkowanym przez Donatana „Mechanizmie Bragga”. Z kolei „Ostatnie pokolenie” jest jak credo artysty z twardym kręgosłupem i określoną wizją muzyki: Wróć do czasów bez afer i wywlekania brudów / bez samozwańczych królów, szemranych intryg ludów / wróć do czasów cudów, pierwszych taśm / tych autentycznych gwiazd, gdy nie liczył się hajs aż tak.

Mogą się zmieniać bity (Shellerini szczęśliwie nie jest w tej kwestii ortodoksem), system wartości pozostaje bez zmian. W biegu ku szczęściu wtóruje nam ambicja / ambicja, przez którą każdy z nas po parę blizn ma / znów na walizkach, w nas krzyk, za nami popiół / choćby cały świat był przeciwko, stawimy opór – rymuje poznaniak w 2016 r. w „Już nie wczoraj” na płycie „Mam się świetnie”. Jacyś obcy ludzie kłócą się, czy siedzi styl im / w kraju z dykty kicz i fałsz zbiera propsy / na językach dropsy, tańczą manekiny z witryn / życzę nam wszystkim trochę więcej normalności – rzuca w porywającym „Od kuchni” na trzy lata późniejszej „Alma mater”. Niepokorny, waleczny, absolutnie lojalny, trochę liryczny, z dawką optymizmu. Błędny rycerz podczas wiecznej hiphopowej krucjaty? Może raczej ten strażnik całe życie pilnujący graala.

Od błyszczenia twarzą mamy tutaj innych raperów (zdjęcia z oficjalnego profilu facebookowego artysty)

Historia Shelleriniego, świetnie sprawdzającego się przybocznego, to historia wychodzenia z cienia mikrofonowych alfasamców. Na przykład cienia donGURALesko, który szefował zrzeszającej rapera ekipie PDG, przy okazji nagrań często był zarówno zapraszanym, jak i zapraszającym. Albo cienia Słonia, z którym bohater artykułu tworzył WSRH. Rezultat? W utworze „Headshot” ze wspólnej płyty Gurala, Shellera i Tailor Cuta (2021) to wersy i melodia słowa Sebastiana łapią za ucho najmocniej. We „W biegu” WSRH czaruje szczególnie pierwsze wejście – żyletkami w gardle i linijką o ludziach z nizin skaczących w stóg siana jak Ezio (patrz gra „Assasins Creed”). Miło słyszeć, jak w „Helikopterze”, singlu promującym nagrany ze Szpaaqiem „Kodakrom” (2021), Szelka koresponduje z technicznymi popisami Śliwy i barwną, guralową publicystyką, rymując „benzopiren” do „pięciolinie” i narzekając na wyrachowanych jak Mos Def (nawiązanie do kanonicznego numeru „Mathematics”).

Tylko poznański fyrtel mógł wydać takiego mistrza ceremonii. Tam, gdzie atakowało rapowe pospolite ruszenie stolicy Wielkopolski, tam Shellerini był i zapewniał: wiesz jak jest tej, wszystko rychtyk. Puszczamy „Alma Mater” i słyszymy w „Byle gdzie”, że bujają głowy się jak sztucznym kejtrom w autach tam / wiara się sztacha czymś, co klepie niczym Najman, patrz. Ponure „Na pewno”, kolejny dowód na szczególną chemię między shellerowym stylem a bitami The Returners, wśród wielu plastycznych sprawozdań przynosi flow, co łamie chachoł i ciągły slalom między wiarą, co chlapie kalafą. Wyjątkowym utworem jest „Stąd”, powstałe w ramach projektu „Gwara niepodległa”, gdzie raper uchwycił cały językowy koloryt swojego miasta, zaś podkład Magiery ozdabia fortepian Tymoteusza Biesa.

Po czym można jeszcze Sebastiana poznać? Ano po natłoku porównań, zwłaszcza kojarzonych ze starą szkołą, ze słówkiem „jak” pośrodku. „Proszę puścić sobie osaczający, z miejsca burzący poczucie komfortu utwór Hitchcock. I znów się błąkam po tych brudnych taktach / chcesz rapu? Synu, nie włączaj radia / tak jak Alan Alda mam to sokole oko / mierzę wysoko, i niech ciecie sobie psioczą – te linijki dosadnie dopełniają całość” – apelowałem w recenzji „Szkoły Wyrzutków” WSRH (2012). „Trudno się nudzić, gdy trafia się tętniący, rozklaskany, bezlitosny bit Soulpete’a (raczej maczeta niż forteca), a Sheller okazuje się specjalistą od wulkanów (i piw), rapując do niego: Gdzieś, gdzie z dymem dawno poszedł z kilogram / W tych czarnych binoklach jak Krakatau wypluwam piroklast / Niech winią nas za prawdę gorzką jak Miłosław” – konstatowałem, opiniując „Alma Mater”. „Szelce zapamiętamy z B-29 wiele: flow rysuje mu Miyazaki, se lata jak Serafin, w powietrzu miesza się Paco Rabanne i Sarin” – padło przy okazji „Trinity”.

Na koniec docieram do kawałka, od którego zaczynałem. „Srebrne chmury” to popkulturowy zestaw odniesień, rapowa uszczypliwość, obrazki stające przed oczami, nade wszystko klimat. Całość opatrzono zaskakująco zgrabnym refrenem, dopasowanym do muzyki Chrisa Carsona. Powtarzane na koniec nawet najczarniejsze chmury mają srebrne brzegi to motto, z którym warto iść przez 2023 r. Zapowiedziany na 26 maja album „Produkt lokalny” na pewno jeszcze doda sił.