asthma odetchnął (recenzja)

Jak bardzo inaczej może brzmieć twoja płyta względem poprzedniczki? Dla asthmy, oficjalnie debiutującego w 2021 roku chłopaka z Bielska-Białej, to nie jest tylko pytanie. To raczej wyzwanie.

„manifest” był produkowany przez Młodego w duchu lat 90., z licznymi nawiązaniami do kontrkultury lat 80. Raper działał w trybie publicystycznym, socjologizującym, którego polski hip-hop nadużył tak mocno, że na długo się nim zmęczył. Stanowił nadzieję dla tych, którzy chcieli, żeby młodzi byli zaangażowani, wyraziści i zbuntowani.

Właśnie wydane „nowe życie” każdy numer przypisuje innemu producentowi, to mozaika, ale brzmiąca przeważnie jak tu i teraz, bez większych sentymentów. Gospodarz patrzy do środka dużo częściej niż na zewnątrz. Przekaz potrafi się rozmyć za sprawą emocji albo dlatego, że twórca chcę się pobawić dźwiękiem i słowem.

Było z asthmą ciężko. Ale wstał i nie był sam, a sęp miłości nie zdołał go rozdziobać

Tu więc kolejne pytanie, czy można mówić o rozczarowaniu? Nie. Wielostyl asthmy ma za sprawą jego osobowości wspólny mianownik, a to dla młodego artysty duży komplement. Pomimo rozsypania producentów i bardzo wielu gości „Nowe życie” brzmi jak album, jak proces układania się ze sobą, przejścia labiryntu we własnej zmęczonej głowie: krzepnięcia, szukania, wyjścia z chorobliwego niepokoju i odnajdywania harmonii po stracie, po zmianie, po przewartościowaniach.

Nie ma tu żadnego ostentacyjnego palenia mostów. Młody z „Manifestu” wraca w „on the road”, sam numer jest nawinięty z całym umiejętnie uchwyconym nieprofesjonalnym wdziękiem i naiwnością nawijek „najntisów”. Singlowe „fuck that shit” na świetnym, psychoaktywnym bicie Siódmego niesie wersy Zatapiam cię w fotel chłopie i wbijam sopel w potylicę / To o tym, co widzę, a nie „Co tam panie w polityce?”, za to dwa numery później gęste, kleiste „el chapo” (prod. 1988) przynosi dobrze pamiętane i cenione oskarżycielskie, publicystyczne zacięcie.

Jeżeli się do czegoś czepiać, to zdarza się asthmie pojechać jak na pierwszej Moleście, nawet gdy bit czy klimat utworu tego nie usprawiedliwiają. Wolałbym „smooth talk” bez rymowania popełniłem / wbiłem / zobaczyłem / straciłem / zostawiłem. Rozumiem trapową konwencję „żylety” (producent scolop333ndra sam trochę od niej na koniec ucieka), przyspieszenia, Pop Smoke’a w odniesieniach , ale jednak przy typowym rapowym ignorant shit pokroju życie to suka, więc się nie spuszczam / ze szmatami polecę dwutakt czuć dysonans. Młody raper nadal za mocno nasiąka tym, co słyszał – w moim odczuciu w „sick” za dużo z Guziora, w „na pewno” za dużo z Otsochodzi.

Trochę raper, trochę punk, trochę aktor. Cały asthma.

Tam gdzie ganię, muszę też od razu chwalić. Rewelacyjnie wypadają wolne numery, na przykład rozpłynięte, zrobione z czarnym feelingiem „serce” Moo Latte. Tu asthma zgubił kanciastość z debiutu, styl jest mruczany, zdyszany, przystający. W „gizmo” nie kaleczy vibe’u Soulpete, wtapia się w niego, czuć świadomość w posługiwaniu się głosem. Mam wrażenie, że nie trzeba by rozumieć tekstu w „bubbie gumpie”, bo wokal wraz z cudownie odprężonym, organicznym podkładem SHDØWa przekazuje całą aurę. Swoją drogą, zamieniłbym ten kawałek miejscami z „nowym życiem” (uwaga na fantastyczny refren Próżni), bo razem z otwierającym „sick” tworzy zgrabną kompozycyjną klamrę.

Staram się przy opisywaniu każdego z utworów napomknąć coś na temat muzyki, lecz tu się bez pełnego akapitu nie obejdzie. To jest bezbłędna, fantastyczna selekcja. „starowiślna 33”, dziecko Uphill productions, bez gitar i freejazzowej trąbki na koniec, przekazałaby pół tych emocji. W „pornography and ecstasy” Plash wjeżdża jak Rick Rubin na czarny album Jaya-Z, a nolyrics umuzyczniają nową szkołę rapu na tyle dobrze, że nie irytują frywolne, rozstrzelone słowotoki asthmy. Nie ma potrzeby łapania go za słówka.

I za to chyba cenię „nowe życie” najbardziej. asthma podźwignął się i zdał egzamin hmm… może jeszcze nie muzycznej dojrzałości, za to wszechstronności. I zrobił to na tyle dobrze, że rapera nie traktuje się jako przekaźnika treści, nośnika tekstu, tylko muzyka. Parafrazując Lechonia – wiosną nie wyklepane wierszyki, a muzykę usłyszałem. Taką robioną w zgodzie z pulsem, z groove’em, z chwilą, ze sobą. I zobaczyłem w tym malowaniu nastrojami wiele kolorów rapu w nieoczywistych połączeniach. Może autor nie będzie już pasować tak dobrze pod dziennikarskie tezy, za to puszczać go można sobie (i innym!) raz po razie.