Z plaży do piekła. Pół roku w bitach

Minęło nam nad Wisłą pół roku 2023. Odkrywcze stwierdzenie, prawda? No więc polski rap był w tym czasie równie odkrywczy. Owszem, wymienię 10 naprawdę dobrych płyt z tego okresu, o czym Was niedługo przekonam, ale żebym był zaciekawiony czy poruszony? Nieszczególnie. Wśród wielu zarzutów skoncentruję się na jednym – rap był zbyt dosłowny. Kiedy gubił jednak te słowa, od razu robiło się bardziej interesująco. Czasem wystarczy pozwolić opowiadać muzyce. I działać wyobraźni.

Kiedy schodzi na temat hip-hopu instrumentalnego, jest jeden problem. Bywa, że nie ma w nim ani hip-hopu, ani instrumentów, przynajmniej w tym najbardziej oczywistym rozumieniu. Większość utworów dałoby się szufladkować jako elektronikę, funk, jazz i tak dalej. Co więc decyduje? Biografia twórcy i kontekst, w obrębie którego działa, ułożenie albo/i brzmienie bębnów, metody działania podczas tworzenia, „miejskość” – kolejne słowo wytrych będące wypadkową wielu cech.

Przestaję się tłumaczyć i zapraszam w podróż. Zarazem ostrzegam – startujemy w cieple, w wakacyjnej aurze, kończy się szaleństwem i nalotami dywanowymi.

Typol – „Shiny Shores”
Album: „Pine Tree Tape”

Siedem podwodnych jamów wypełnionych czystym cyfrowym ciepłem – reklamuje swoje ostatnie wydawnictwo Typol, producent, którego możecie kojarzyć z bitowej drużyny marzeń Himalaya Collective. Mnie ten wolny, zaszumiony lo-fi reggae bit przypomina plażę, aromat nadmorskich sosen i cichy, niesiony wiatrem dźwięk radioodbiornika. Można lepiej zacząć?

Ponoć Typol nagrał płytę dla koneserów sosnowej herbaty i nurkowania. Zachęceni?

Shield & Moo Latte – „Exotic”
Album: –

Moo Latte, urodzony w Toruniu obywatel świata, stał się wegetą polskiej sceny rapowej, tylko taką organiczną. Niezależnie od tego, czy to główny nurt, czy podziemie, wystarczy go dodać i wszystko smakuje lepiej. Razem z Shieldem, kompanem z Danii, stworzyli relaksujący, nienapraszający się utwór z mnóstwem późnopołudniowego słońca.

RTN – „Long Beach”
Album: „G-Funk”

G w terminie „G-Funk” oczywiście oznacza gangsterów, ale przy tych dźwiękach najbardziej przestępcze myśli uciekają w stronę promenad i palm. Nie sposób oprzeć się melodii, miękkości basu i tym liźnięciom gitary w kompozycji. Lubelski producent RTN jest w swojej strefie komfortu. Komfortowo jest też słuchaczowi.

RTN – „Sunlight”
Album: „Sunset Music”

Kolejna pozycja RTN, inne wydawnictwo. Twórca obiecał podróż od funkowania lat 70. do teraźniejszości. „Sunlight” wieńczy płytę, powinno być zatem „tu i teraz”. Czy na pewno? Soczystość i selektywność brzmień może i współczesna, pięknie powtapiano instrumenty, ale jest w tym duch letniej przejażdżki w o wiele bardziej beztroskich czasach.

Z RTN-em jest tak, że płyta zapewnia dokładnie to, co okładka obiecuje.

Urb – „Some Ring On It”
Album: „Basic Batch”

To nie są nieznane elementy składowe. Przyspieszony sampel wokalny. Strzęp pianina. Bas, który brzmi, jakby spłynął z palców muzyka sesyjnego pod koniec lat 70. Ale Urb, ten z Dinala, układa to tak, że jest to jego własna muzyka, która w dodatku nie jest się w stanie znudzić. Tego wyczucia nie kupisz.

Amatowsky – „Groove Criminal”
Album: „Listen and learn”

Wydawało się, że groove będzie się Amatowskiemu panoszył po kompozycji i siał spustoszenie, niemniej numer uspokaja się, pojawia się trochę właściwej temu twórcy jazz-hopowej melancholii, do tego praży syntezator z innej, o wiele bardziej elektronicznej epoki. Bo cóż, każda impreza i każda epoka kiedyś się kończy.

Printempo – „Arcade Degrade”
Album: –

Jeszcze jeden „Himalaista” w zestawieniu, i to nie ostatni. Specjalista od organicznego trip-hopu ulega tym razem ośmiobitowej nostalgii. Nie oznacza to degradacji brzmienia, to jest pełne, zupełnie niezamulone, perkusjonalia pracują pod spodem, chęć do życia wzrasta nawet w teraźniejszości.

Zima Stulecia – „Ostatnia taka zima”
Album: „Minus 30°C”

Oddaję głos Łukaszowi Komle z Nowej Muzyki: Smoliście ciągnący się hiphopowy beat perkusji Cancer G powolnie meandruje w utworze „Ostatnia taka zima”, a z kolei klawisze Latarnika to mieszanka Ethio-jazzu czy afroamerykańskiej kultury. Nietrudno wbić w zaspę skojarzeń tablicę z napisem pt. Gil Scott-Heron, Makaya McCraven, Ben LaMar Gay.

Zimę polecam latem. Odpowiadają za nią dwaj panowie z EABS i Błota: Marek „Latarnik” Pędziwiatr oraz Marcin „Cancer G” Rak.

Wojciech Urbański – „Directors Cut”
Album: „Fanfic OST”

„Mniej znaczy więcej” to zasada, którą w muzyce kierować się warto, a w tej filmowej, to nawet trzeba. Urbanski to superproducent, który chwilę wcześniej wziął nas w kosmos za sprawą ścieżki dźwiękowej „Everdome”, a teraz, przy okazji „Fanfica”, pokazuje jak w wysmakowany sposób operować przestrzenią. Ciarki, gdy już wejdą perkusje.

Szczur – „Psilo”
Album: „To wydarzyło się naprawdę oprócz tego, co zmyśliłem”.

Jedyny utwór w zestawieniu, który pochodzi z albumu poza nim w całości rapowanego. JWP, a w szczególności Kosi, ma niesamowitą selekcję bitów. Te Szczura nazwał „pajęczynami dźwięków, w które wpadacie jak w muchy”. „Psilo” łapie, „Psilo” opowiada, rośnie, jest domknięte breakbeatem. Zostawia głodnym.

Gap1 – „Blade”
Album: „CYRAX (Drill Instrumentals vol. 2)”

Drill może się wydawać najnudniejszą muzyką na świecie? Nie u Gapa. Ten plemienny rys w dystopijnej muzyce sprawdza się w „Blade” świetnie. Przed oczami staje mi afrykański Arnold Schwarzenegger goniony po sawannie przez bezlitosną maszynę. Reżyseria: Neill Blomkamp.

Cok – „Niezadane pytanie”
Album: „Już nie ma go tam”

To pytanie trzeba zadać – co Batman robi w Sosnowcu? Producent Cok przyzwał go muzyką, która jest utrzymana w stylistyce lo-fi, lecz wyróżnia się tym, że każdy z utworów jest zbudowany na różnych podziałach rytmicznych. Zrobiło się duszno, również od basu, warto przysłuchać temu, co wyłania się spośród łamanych bębnów.

Co łączy bity i nietoperze? Zapytajcie Coka, ma 11-miunutową odpowiedź

Soulpete – „Don Siegel”
Album: „Gore Fiction”

Soulpete zamyka swoją filmową trylogię instrumentalną. Po kryminałach i erotykach na warsztat trafiły obrazy grozy. Tytułowy Don Siegel nakręcił m.in. „Inwazję porywaczy ciał”. Ten bit żadnych ciał nie porwie, choć bębny są mocne, a pianino perliste. Niepokój wisi w powietrzu, wdziera się z ostrym samplem. Czuć, że stanie się coś złego.

Solo Gemini – „Theme III”
Album: „Love is God”

Nadal filmy. Solo Gemini (patrz Himalaya Collective) postanowił stworzyć ścieżkę dźwiękową do… nieistniejącego dzieła. A to z racji na uczucie, które towarzyszy odbiorcy, gdy dźwięk i obraz uderzają w tym samym czasie. „Theme III” słuchacza nie bije, raczej słuchaczem wlecze przez miejsca ciasne, lepkie, dyskomfortowe. Powstało drogą dekonstrukcji własnych jamów producenta, kiedy ten myślał o sensie istnienia.

Skórysyn – „Lazy Kangaroo”
Album: „Strefa bitów”

Najbardziej alternatywna rzecz na całej skompilowanej przez portal Brak Kultury płycie „Strefa bitów”. Dzieło pochodzącego z Będzina producenta związanego z undergroundowym świętującym właśnie rok działalności labelem Tylda (uwaga na okolicznościowy beattape ze sławami pokroju Magiery i Igora Boxxa!). Dźwięki się rozjeżdżają, brzmienia się porozsypywały. Wszystko jest duszne, kwaśne, piwniczne i poryte, chrobocze poprzesuwane albo świdruje w uszach. Ale jest w tym nieporządku nadrzędny porządek.

W „Strefie bitów” przygotowanej przez Brak Kultury do usłyszenia m.in. Expo 2000, Mżawski, SEZ, Boro czy Graf.

Barto Katt – „Broken Nails”
Album: „SOM3THING WR0//G”

Barto Katt, bodaj najważniejszy i najmniej przewidywalny producent hiphopowy w Polsce, nie zwykł więzić się w konkretnej muzycznej epoce, w gatunkach, oglądać na oczekiwania. Psychotyczny rave, wciąż bardzo taneczny, ale już całkiem przerażający, pokazuje znudzenie muzyką bloków, choć ma w sobie coś bardzo miejskiego (np. sample). To zapowiedź większej formy. Jeszcze nie wiem, co za tym pójdzie, ale dobrze przeszukajcie to na bramce, by nie zrobiło wam krzywdy.

Krenz – „STFU”
Album: „BOŻE DAJ MI BREAK”

Dziennikarz Filip Kalinowski napisał o Krenzie najciekawiej: perkusyjno-basowe tour de force po warszawskich podziemiach roku bezpańskiego 2023; brejkowe, śmieciowe „london zoo” tego miasta, którego symbol nie umie pływać. Ja nie wiem, czy to jeszcze choroba, czy już terroryzm, ale choć dźwiękowym Frankensteinie pt. „STFU” nie ma rymów, to jest na pewno kawałek podpsutego hip-hopu.

Wszystkie opisywane utwory do usłyszenia na playliście poniżej: