Empik dezinformuje. O hip-hopie nie sposób pisać mniej prawdziwie

Czasem najeżone błędami, nieścisłościami i chybionymi przypuszczeniami teksty należałoby po prostu przemilczeć, nie robić im reklamy, bo przecież nikt nie pyta wyświetleń i zasięgów, czy wzięły się od zadowolonych czytelników.

Ale kiedy treści publikuje potentat w kwestii sprzedaży muzyki, a autor na polu dezinformacji jest recydywistą, trzeba niestety zareagować. Czytam zatem opublikowany na stronie empik.com artykuł „Co to jest oldschool w rapie?” Daniela Zielaskiewicza i próbuję prostować.

„Dziś (rap) jest to nie zwykle różnorodna muzyka, jednak początki były bardziej hermetyczne” – rap wyrastał z rymowanek dyskotekowych wodzirejów i w opozycji do klubów jednocześnie, było w nim miejsce na electro, mariaż z rockiem, współprace z punkowcami, jazzmanami, nową falę. Inspiracje między biednym Bronksem i bohemą z Manhattanu przepływały. Szwindle wytwórni (słynne „Rapper’s Delight” to rap z castingu i na cudzych rymach) i szukanie pomysłu na siebie na dość rozpaczliwe chybił trafił stanowiły codzienność, szczera pasja zresztą też. Współczesny rap z kolorowymi strojami, mniej poważnym podejściem do słowa i kreowaniem tożsamości jest paradoksalnie blisko starej szkoły. Rap mroczniejszy, bardziej liryczny i bardziej hermetyczny to wcale nie są początki.

„Dziś to, którą szkołę reprezentują twórcy, przestało już zależeć od miejsca, w którym dorastali” – nie sposób znaleźć w tej wypowiedzi jakąkolwiek logikę. Czyli np. gdyby Beastie Boys nie dorastali w bogatych, żydowskich nowojorskich rodzinach, to ich tworzona w latach 80. muzyka byłaby czymkolwiek innym niż stara szkoła? Gdyby mama Kanyego Westa nie była uniwersytecką nauczycielką, a ojciec wziętym fotografem, to ich syn nie kochałby samplować soulu? Nie można wychować się w fajnym domu w Virginia Beach, z dwójką rodziców i korepetycjami, i robić brudnego, kokainowego rapu? Chciałbym zobaczyć, jak autor mówi to do Pusha T.

„Najprościej jest utożsamiać oldschool z hip-hopowymi dinozaurami jak Dr Dre, 2pac czy Wu-Tang Clan” – trudno o mniej trafione przykłady. Dr Dre rewolucjonizował brzmienie hip-hopu więcej niż raz – na początku kariery wniósł do niego g-funk, a za sprawą „2001” przedefiniował sound zachodniego wybrzeża z gigantycznym rozmachem. Śpiewny, niezwykle płodny, stawiający charyzmę ponad dopracowane wersy 2pac bywał solą w oku dinozaurów. Na Wu-Tang Clan scena patrzyła jak na kosmitów. Cała ta filozofia z kung-fu, zepsute brzmienie RZA, szamani mikrofonów pokroju ODB czy Method Mana – to było radykalnie nowe. Świetnie mówi o tym chociażby serial „Hip-hop Evolution”.

„Śpiewanie w klasycznej starej szkole jest praktycznie niespotykane (…) zwrotki powinny być klasycznie rapowane, czyli po prostu mówione” – dla autora tekstu starą szkołą jest zapewne The Fugees, a Lauryn Hill i Wycleff permanentnie łączą śpiew z rapem, z tego zrobili wizytówkę. Mógłbym uderzyć z 2paca, poprawić Bone Thugs-n-Harmony i zacząć liczyć. Ale to za proste, cofnijmy się do tej najstarszej szkoły, tej z początków lat 80. Niemożliwością jest nie usłyszeć melodii, śpiewności we flow LL Cool J-a w „I Need Love” czy Kurtisa Blowa w „The Breaks”. Tylko trzeba najpierw wiedzieć o istnieniu tych kamieni milowych.

„Jednym z podstawowych czynników odróżniających oldschool od newschoolu jest autotune” – to brzmi tak, jakby przed popularyzacją modulowania wokali autotune’em nie było „nowej szkoły”, co jest oczywistą nieprawdą. Jeżeli J. Cole, Kendrick Lamar czy A$AP Rocky radzą sobie bez tego narzędzia, to są ze szkoły starej? Znamienny jest fakt, że odpowiedzialny za popularyzację autotune’a T-Pain celowo nagrywa pozbawione go utwory i gra bez niego świetne ponoć koncerty. Już dziesięć lat temu mówił, że coś, co sprawiało, że brzmiał inaczej niż wszyscy, obecnie sprawia, że brzmi tak samo.

„Oldschoolowy rap jest zdecydowanie mocniej związany z pozostałymi aspektami hip-hopu, czyli graffiti, modą i skatingiem” – hej, to nie moda i „skating” (to jakaś jazzowa technika wokalna?), a breakdance i DJ-ing były kiedyś tymi „aspektami hip-hopu”. Wizerunek był i jest ważny, deskorolka potrafiła być ważna (dla warszawskiej sceny hiphopowej wręcz formacyjna), ale ważne były też pieniądze, używki i seks. Zabrakło informacji, jak istotne dla nowej szkoły jest granie w „Fifę” i „Minecrafta”.

„Jego (Stormzy’ego) styl to w głównej mierze stara szkoła” – owszem, Stormzy ma swoją rapową przeszłość i sentyment do rhythm and bluesa, ale to twórca grime’owy. Przełomowe dla jego kariery były grime’owe, youtube’owe improwizacje, brytyjską nagrodę MOBO (Music Of the Black Origin) otrzymał w kategorii „best grime act” (potem do tego jeszcze w otwartej, za album), w inspiracjach wymienia Lethal Bizzle’a, D Double E i im pokrewnych grime’owych nawijaczy. Nie ma co za mocno mieszać grime’u i hip-hopu, to odrębne systemy walutowe, o czym boleśnie przekonał się na naszym rynku Pezet.

„(Mata) bywa pogardliwie przypisywany do tzw. bananowej młodzieży, co nie przeszkodziło mu nagrać Patointeligencji, czyli kawałka, który śmiało można zakwalifikować jako oldschoolowy” – metkę „bananowej młodzieży” w latach 90. można by przykleić Tedemu albo Abradabowi, co niektórzy zresztą czynili. I nie przeszkodziło to im nagrywać oldschoolu. A potem newschoolu. Bycie z klasy średniej nijak nie przeszkodziło De La Soul w robieniu muzyki. A tu logika kuleje tym mocniej, że „Patointeligencji” bez „bananowej młodzieży” by po prostu nie było, bo ta o niej traktuje. Ciekawa jest też „staroszkolność” kawałka. Jak ją oceniać? Jednym z kryteriów zaproponowanych w artykule jest rytm w przedziale 80-120 BPM. Utwór ma 137 BPM, nie mieści się.

„(Nas) Dorastał na Brooklynie” – Nas nie dorastał na Brooklynie, Nas tam się urodził i – zależnie od źródeł – opuścił dzielnicę jako „młody” albo „bardzo młody”. Stał się ambasadorem Queens, konkretnie zaś Queensbridge. Dał tu ludziom ratunek i nadzieję – mówi jeden z bohaterów tekstu Philipa Mlynera, który odwiedził włości Nasira w 20-lecie jego debiutu. Nic, tylko miłość dla syna Queens, który nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi – powiedział w 2021 r. prezydent dzielnicy Donovan Richards, wręczając Jonesowi symboliczne klucze do niej. Sam artysta często wspomina osiedle – chociażby w „A Queens story” czy w „Thun” z wysamplowaną frazą „Queens in the house”.

„(Nas) Nie boi się eksperymentów, wplatając do podkładów m.in. fragmenty muzyki klasycznej” – po pierwsze, to nie on to robi, tylko producent, a po drugie, co jest eksperymentalnego w samplowaniu klasyki? Używanie muzyki klasycznej nie jest nowe. To normalna praktyka od początku rapu – pisze rockthebells.com w artykule na ten temat. Przed Nasem był chociażby Xzibit, który w singlowym „Paparazzi” (1996) rapował na samplu z „Pavane” Faure’a , we „Flute Loop” Beastie Boys (1994) pobrzmiewa kompozycja Bacha, w „Blue Flowers” Dra Octagona koncert Beli Bartoka, a w hitowym „C U When U Get There” Coolio (1997) – kanon Pachelbela. To już prościej byłoby przy tej okazji zarzucić Nasirowi oportunizm.

„Z dorobku Nasa polecamy album God’s Son, za którego produkcję odpowiada nie kto inny niż Eminem” – polecanie jednego albumu Nasa i pominięcie „Illmatic”, uznawanego dość powszechnie za absolutnie wzorcowy hiphopowy album, jest samo w sobie zabawne, ale to gust. Natomiast przypisywanie produkcji „God’s Son” Eminemowi to już po prostu kłamstwo. Mathers zrobił na płytę jeden bit – Salaam Remi przygotował pięć, Alchemist cztery (wliczając bonus), a jako producent wykonawczy figuruje Steve Stoute.

„Sam fakt, że (Eminem) tak dobrze odnalazł się w gatunku zdominowanym przez czarnoskórych twórców, był fenomenem” – fenomenem mogli być Beastie Boys i zdobywający złotą płytę 3rd Bass w latach 80. Fenomenem mógł być chwilowy (na szczęście) sukces singli Vanilla Ice’a i Marky Marka, to, że w 1992 r. świat skakał do House of Pain z Everlastem na czele czy alternatywna odyseja El-P i Aesop Rocka. To, że napędzany portfelami białej klasy średniej hip-hop u schyłku lat 90. doczekał się białego idola, to naturalna kolej rzeczy.

„Być może East Coast nie byłoby dziś tak istotne na hip-hopowej mapie Stanów, gdyby nie Wu-Tang Clan” – hip-hop narodził się na Bronksie, jego największym reformatorem w latach 80. był nowojorczyk Rakim. Nikt nie wiózł się jak LL Cool J i Big Daddy Kane, nie opowiadał jak Slick Rick (swoją drogą, do 11. roku życia londyńczyk) i Kool Keith, nie oskarżał systemu jak Chuck D. Tylko w 1993, kiedy to debiutował Wu-Tang, pierwsze płyty wydawali Onyx, Black Moon i Fat Joe. Potem przyszła era Nasa, Notoriousa B.I.G. i Jaya-Z. Pytanie o rolę wschodniego wybrzeża jest retoryczne.

„Łódź, gdzie od lat tworzy Adam Ostrowski” – Adam Ostrowski od lat nie tworzy w Łodzi.