Na poznańskie zaproszenie

Poznańsko-warszawskie relacje rapowe bywały napięte. Trochę z powodów pozamuzycznych: to jednak starcie zachodu ze wschodem, pozytywizmu z romantyzmem i Kotła z Żyletą (nazwy fanatycznych trybun na stadionach Lecha i Legii).

Trochę też z tych muzycznych, bo Warszawa była tym zadzierającym nosa, zbyt modnie ubranym Nowym Jorkiem, podczas gdy Poznań niczym Los Angeles wiązał na głowie bandany i napadał scenę za pomocą zespołów o wszystko mówiących nazwach Slums Attack i Killaz Group. Nawet Sylwester Latkowski grał w „Blokersach” kontrastem między starą kamieniczną bramą Pei a młodym blokowiskiem Eldo.

Nieudani „Blokersi” Latkowskiego tylko pomogli budować napięcie na linii Poznań-Warszawa.

Mam zresztą poczucie, że Pei się w Warszawie nie słuchało aż do „Na legalu?”, kiedy to zaczęła słuchać go cała Polska. Stolica mogła być „prawilna”, surowa, ale nawet w Zip Składzie znalazł się Pono, który chciał motać rymy jak najgęściej, a w Morwie Wigor, który przywiązywał do warsztatu na tyle dużą rolę, że aż pisał o tym felietony. Tymczasem Ryszard z Jeżyc po prostu pizgał. Z kolei Gural, zbrojny w mafijno-militarną metaforę i amerykański w nawijce, woził się nazbyt. Kolega ze Ślizgu, przy okazji stołeczny raper, nigdy nie powiedział o nim jak należy, czyli donGURALesko, zostawał przy kpiącym Don Gural z Tesco. Nie wypadało u nas tak rapować.

Oczywiście raperzy koncertowali, poznawali się nawzajem, zauważali, że niegłupio zwrócić na siebie uwagę innej grupy odbiorców. Poznańska czwórka do hiphopowego brydża – Peja, Gural, Paluch i Słoń – zaczęła zapraszać i być zapraszana. Zawsze jednak było „coś”. Na przykład konflikt (o ksywkę!) Mezo z Tym Typem Mesem. Wtedy Poznań za sprawą wytwórni UMC uchodził za stolicę hiphopolo. Albo – trwająca do dziś – wojna Pei z Tede, która rozciągnęła się na pół Molesty i Eldo. Wówczas Poznań był „penerski”.

Dlatego świeża premiera wspólnego utworu Hansa z Pięć Dwa i Numera (patrz Warszafski Deszcz) nieco dziwi. Numer miał swoje zaszłości z Mezo, który z Hansem był w jednym wydawnictwie. Poznaniak to oryginał i raper niełatwy, przez co nie jest zbyt chętnie zapraszany, a jak zaprasza, to często nic z tego nie wychodzi. Nikt na to połączenie by nie wpadł. I może szkoda, bo „Telefony” to dobry kawałek. Gospodarz jest pełen kurtuazji. Jak to on – stworzył mały alegoryczny moralitet, ale ukłonił się i Numerowi (słodycze, w wersie tuż obok muzyki, traktuję jako ukłon w stronę numerowego klasyka, „Muzyki, blantów i słodyczy”), i Warszawie (kończące nawiązanie do Stereofonii, przeboju z pierwszej producenckiej płyty DJ-a 600V). Pogodny, ciepło brzmiący podkład Ślimaka jest strefą komfortu chłopaka z Mokotowa. A Numer jak to Numer, jest zawsze spoko. Stylowy i optymistyczny, nawet jeśli akurat żali się na kręgosłup.

To zachęca, żeby przyjrzeć się, kiedy propozycje współprac zaczęły nadpływać z Warty nad Wisłę (te w drugą stronę płynęły wcześniej i poświęcę im osobny tekst). Przełomowy był tu Mezo, który na „Mezokracji” z 2003 r. gościł w „Harmonii” Pana Duże P (później Duże Pe). Powstał refleksyjny, liryczny numer z warstwowym rymem i cięciem sampla à la DJ Premier. Oczywiście bębny Tabba powinny być tłustsze, Pe mógłby mieć mniej poetyckich uniesień, a Mezo stronić od niedzielnej aforystyki, niemniej to dobra, jakościowa hiphopowa robota, żadne hiphopolo.

Kluczowy okazuje się 2005 r. Wtedy Tede wydaje Guralowi w Wielkim Joł jego drugi studyjny album, wyprzedzający swoje czasy „Drewnianej małpy rock”. I melduje się u podopiecznego w kawałku „Liryczny wandal”. Bas Pioora praży aż miło, kalifornijska piszczała odzywa się w refrenie. DGE, człowiek z betonowego buszu, już wtedy uskutecznia mikrofonowe szamaństwo, a TDF klei serię nawiązań do graffiti. Hip-hop. Dla odmiany Peja zaprasza mokotowskie Hemp Gru na płytę „Najlepszą obroną jest atak”. „Niech nie zdarzy ci się” to klasyczne uliczne połączenie pianina, smyczków, osobistych przeżyć ze szczyptą socjologii. Nie zawsze legalna Polska z przerwami w życiorysie, prawie siedem minut życiówki. Obowiązkowy punkt naszego reality rapu i to, że np. Bilonowi pryskają rymy spod werbla, zaś podkład jest z lamusa, niczego tu nie zmienia.

Kiedy worek z kooperacjami wielkopolsko-mazowieckimi pękł, wypadło z niego sporo utworów świetnych, robiących w latach 10-milionowe wyświetlenia. To, jak Paluch rozlicza w „Nowej epoce” (2012) nadto pchającą się na afisz rapową zmianę warty, musi robić wrażenie, zwłaszcza że bit SoDrumatica to 100 proc. nowo szkolnej adrenaliny. Ero, warszawski Jaśnie Wielmożny Pan, wchodzi, gdy jest pozamiatane, więc zostaje froterka. Przeciera szlaki, jakby miasto miał pod butem i jeszcze wersami gotuje wódkę w szklankach. Ero odpala też „Buzdygan” (2016) Shelleriniego z doproszonym Guralem. To nie walka wręcz, to przejazd czołgów. Czuć bas, słychać piski kół, lecą artyleryjskie łuski. „Kierap” Pei i Sokoła przynosi wewnętrzny impet bitu Magiery, grad celnych, niewygodnych wersów płynących z obserwacji, wykład sztuki odbudowywania się prowadzony przez tych, którzy po życia sinusoidach jeżdżą tak, że pasy są niezbędne. Płyta „Ricardo” (2018) miała sporo warszawskich gości, bo i Kaz Bałagane, i świetny Pezet, i Hałastra, ale nikt jak Wojtek, pseudonim narrator.

Zostaje pytanie o to, kto zapraszał najciekawiej. I tu wparowuje Słoń. Jeszcze na debiucie z 2009 r. zaprosił sobie Jeżozwierza, niedocenionego zawodnika wagi najcięższej z Ochoty. To nie jest miłe rapowanko na werbelek, to horrocore’owy gnój i ołów bitewnego, podziemnego rapu. Trzech chamów pijaków podsumowuje utwór „WCM” (skrót od „W C…u mam”) gospodarz, bo między niego i warszawiaka wplątał się jeszcze trueschoolowy Oldas. Płytę później, w 2010, do Słonia wpada Młody M i Pyskaty (czyli Zeke z pionierskiego Edytoriału). Mikser sampluje gitarę elektryczną, a gdy Pysk wjeżdża: To jest rap, przy którym schaby dzwonią na psy, czuć, że to inicjacja eksplozji. Ta następuje, gdy Słoniu miota popkulturowymi odniesieniami. Ale w „Klasygu” (2018) to nie on błyszczy najjaśniej. Hinol z Polskiej Wersji ze swoim zachrypłym, postdancehallowym, łamiącym kark stylem tworzy ze skreczem i przełamanym rytmem The Returners ognistą jedność.

Na styku poznańskiego z warszawskim jeszcze wiele ciekawego się wydarzy, tu nie ma wątpliwości! Wszystkie opisywane kawałki na jednej playliście tutaj: