Z wierzchu złotówa, w środku człowiek (recenzja)

Sprytnie to sobie panowie trzej wymyślili. Jeżeli Zieliński, Krupa i Konieczny idą gdzieś na wywiad, do dziennikarza, który nie jest z tych ostatnich, to wiadomo, że będzie mowa o ich wspólnym „Taxi”, ale nie tylko. Przecież trochę ponad miesiąc wcześniej wyszedł „Second”, album Siema Ziemia, na którym udziela się dwóch z wymienionej trójki. Tych odpowiedzialnych za muzykę, za instrumenty (głównie perkusję, syntezatory oraz saksofony) i produkcję, rzecz jasna. Grzechem byłoby nie zagaić, zwłaszcza że kto sprawdził, mógłby nie znać nawet taksówkarskich singli, żeby wiedzieć, że ta taryfa będzie latać.

Po „Taxi” oczekiwać należy nieoczekiwanego. Jest hiphopowo – np. „Kolęda” zaczyna się jak najntisowy rap z pazurem, jakby miał tam zaraz wjechać jakiś zdrowo wkurzony Pharoahe Monch i wzorem Himilsbacha poprosić inteligencję o wyjście. Jest jazzowo – i w opcji eleganckiego supercool, i w wariancie chlaśnięcia po uszku ostrym solo. Jest elektronicznie – zarówno w znaczeniu elektroniki frenetycznej, która się nad słuchaczem znęca, jak i tej, która wypycha go na parkiet. W „Darku” wylewają się (post)rockowe gitary, w „Kocyku” groove wchodzi z drzwiami, perkusja nie puka, bas nie wyciera butów.

Raper, dwóch otwartych jazzmanów i sporo taksówkarskich opowieści. Z tego składa się wydane nakładem polskiego Def Jamu „Taxi”.

Eklektyzm wydaje się totalny. „Kiedyś to było” brzmi, jakby usiadł do niego Dâm-Funk, Flying Lotus i Thundercat. „Biegnij” – jakby Aphex Twin biedził się przy tym ze Stromae. Przy tym to wszystko własne, z lokalnych produktów, niepaczkowane, bez polepszaczy, robione na miejscu. A to, że stoją za tym ludzie kochający improwizować, nie zwolniło z kompozycyjnej dyscypliny, spójności, perfekcjonistycznej troski o detal.

Tej płyty można słuchać warstwami. Na zasadzie: o, tym razem przysłuchamy się bębnom. Ej, patrz, tu w „Kimaj” jest dancehallowa wstawka, a w „Bym poszedł” rytm ciągnie słuchacza jak u starej Atlanty, Dungeon Fam z końca lat 90. Za kolejnym razem posłuchamy, jak wpuszczone są instrumenty. Jeszcze jeden odsłuch na nacieszenie się tym, jak to jest przygotowane od strony melodii, bo o lirycznym graniu tych uroczystych, dostojnych dęciaków mówić należy, najlepiej cmokając przy tym z zachwytem. I jeszcze to wszystko udało się do siebie dodać, uwzględniając przy tym rapera, który potrzebuje dużo miejsca, gdyż kompresuje treść i prosto o utratę komunikatywności.

Łona lubi uspokoić meandrami nawijki, doskoczyć, zwieść i wyprowadzić cios wersem. Muzycy też lubią bawić się dramaturgią, przystanąć przy linach, opaść gradem brzmień, potem pomachać publiczności. Mniejsza o tę bokserską analogię, bo mamy raczej do czynienia z pokazem capoeiry – wieczny ruch, ciągła płynność, postacie mijają się w zwarciu, cudem nie wchodząc sobie w paradę, kończyny przelatują nad głowami. Taniec, walka, filozofia, motorniczy (przepraszam, taksiarz) bije brawo. A tak serio, to te trzy minuty bez rapu w „10 pytaniach” są równie ważne jak te półtorej z rapem. Może i by było „Żeby nie skłamać” bez dzwoneczków, ale nie ma „Bym poszedł” bez tej partii fletu.

Zielińskiego zostawiłem sobie na koniec z przekory. Ludzie z Siema Ziemia chcieli z nim współpracować i nic dziwnego, każdy chce z nim współpracować. Dojrzewał razem z Webberem, imponującym swoją kulturą muzyczną. Ograł się na żywo z instrumentalistami, jest jednym z bardzo niewielu raperów, których poza środowiskiem nie traktuje się protekcjonalnie. Odruchowo dąży do alegorii i spraw uniwersalnych, więc było wiadomo, że płyta o taksówkarzach nie będzie tak naprawdę o taksówkarzach. Pytanie, czy to, co udało się Zuzie Głowackiej i raperowi wyciągnąć z opowieści cierpów, nie złonowacieje, nie ulegnie przesadnej estetyzacji, czy pośród inicjowania uprzejmości będzie dało się poczuć to wnętrze taryfy o piątej rano.

Łona jest Łoną. Zaczyna od alegorii, i to tej najgrubszej, do przemyślenia przed wyborami. Opowiada przez pryzmat przedmiotu („Kocyk”). Tworzy sceny z wyczuciem dramaturga (rozmowa ukraińskich braci w „10 pytaniach”, gdzie nagle jeden z nich nic nie mówi, mruży oczy blade i po prostu polewa jeszcze setkę). Konstruuje historie dające po łapach za zbyt szybkie i zbyt łatwe osądzanie („Kolęda”, „Darek”). Ma te bon moty pokroju jazdy z punktu A do punktu B przez punkt Ą (zabawne na ustach rapera, który jako jedyny w Polsce zarapował numer bez polskich znaków). Oczywiście wykorzystuje taksówkę do studium samotności i monotonii, życia mijającego na robieniu swojego. Ale jest w tym człowiek.

Mógłbym narzekać, że w nafaszerowanym, skrzypiącym, tętniącym „Biegnij” szczecinianin jeszcze dorzuca do pieca, niemniej chory na cukrzycę uszu słuchacz powinien tak naprawdę z pokorą poddać się tej radykalnej, raptem dwuipółminutowej terapii. „Kiedyś to było” mogłoby z kolei być tekstowo barwniejsze i wyrazistsze. Niemniej „Taxi” bardziej od szukania dziury w całym nakłania do szukania komplementów, tak jest przemawiające, dograne, albumowe. To płyta – proszę wybaczyć potoczność, bo siedzi w tym kontekście jak mało co – dowieziona. Po kursie nie zapomnijcie o gwiazdkach. O ośmiu, a jakże, lecz także o tej jednej, która wskaże pośród ciemnej nocy drogę do tego, by mieć cierpliwość i jak artysta zauważać ludzi w ludziach.