Dycha. Najlepsze numery lutego 24

Nie dość, że luty to najkrótszy miesiąc w roku, to jeszcze branża rapowa zapewniła taką podaż mocnych utworów, że tak trudnej selekcji chyba sobie do tej pory nie przypominam. Na pierwszy ogień idą zatem ci, którzy zaproponowali nie tylko dobre kawałki, ale i dobre albumy.

Pękaty jest dosadny, przemawia przez niego zarówno doświadczenie życiowe, jak i niechęć do wodolejstwa, co znajduje świetnie odbicie w tyleż brudnej, co zróżnicowanej produkcji Qzyna. Numer do „Dychy” właściwie można by z płyty „Nie napiszą o nas książek” losować, zdecydowałem się na ten otwierający – „Misia Gogo”. Może dlatego, że nie doceniam emocji mocnych, doceniam prawdziwe.

Tonfa brzmi z kolei coraz przyjaźniej, mniej tu defragmentacji, zniekształcenia, więcej harmonii i chyba hip-hopu, przystępniejsze są także wokale. Jednak nie postawiłbym pieniędzy na to, że weteran Włodi odnajdzie się na wciąż trudnym, abstrakcyjnym bicie. Odnalazł się świetnie – to bardzo dobry występ i tekstowo, i rytmicznie. „Cacko” to cacko. Kwiatek Haze wydawał się tym mniej wyrazistym raperem z Hałastry, ale „Powaqqatsi” to znak dojrzewania, bilans między ulicznymi, podziemnymi korzeniami a ambicją, która każe więcej i bardziej spektakularnie. Hvll z Moo Latte wyciskają z psychodelicznego trapu maksimum.

Don Poldon nie przestanie zadziwiać – odruchowo łączy się go z szaleństwami Hewry, on sam, z tym lo-fi i mikrofonową niepewnością, brzmi zaś jak ortodoksyjny raper z początku lat zerowych. „Zabili dechami” ciekawi, bo autor jest zagadką, ale działa oszczędny, z wyczuciem zrobiony podkład oraz obrazowanie w tekście. Młody SMF pisze z mnóstwem emocji, umie w melodie (refren!) i choć „AKIN4TOR” na bicie Teoema jest rapowy, to czuć po tym bardziej alternatywną wrażliwość, w kontrze do świata, gdzie miłość trzyma się na zapleczu.

Bisz uparł się, żeby rap intelektualizować, podawać go śmiertelnie serio, Kosa mu to obleka w przystającą do tekstu, ładną, zimną i doniosłą muzykę, a „Kosmos” jasno pokazuje, że panowie powinni współpracować, bo wciąż wiele można z tym przeżyć. Co do Zeusa – fajnie mieć ich z Biszem obok siebie, zapachniało 2012 r. – jest tu znowu. Dokonuje syntezy osobistego rozliczenia, z wysokim poziomem technicznym, w „Kamilu Weście” jest pomysł na temat, bit i wersy, pomysł scalony. Długo zastanawiałem się, czy ten singiel, czy „Znachor” KęKę – a jednak co Kanye, to nie Profesor Wilczur. Łodzianin ma lepszy timing, trudniejsze sobie też postawił zadanie.

Wybór był na tyle trudny, że odbyły się konsultacje. Dziękuję za nie konsultowanym. I to wcale nie jest cała pula walcząca o „Dychę”…

Na koniec będzie przyziemniej, tylko hip-hop i aż hip-hop. JWP/BC na gęstym, mrocznym bicie Szczura wciąż daje lekcje flow na tle pomalowanych ścian i skreczy Falcona, jest to bardzo dobrze wykonane zadanie, a sekwencja seks oralny / szef totalny / stref polarnych Ero na długo zapadnie w pamięć. Nach to nowa supergrupa w składzie Barto Katt, Tonie FFB, JupiJej, Nikaragua Guacamole, Miły ATZ. „Wisi wisi” to sztorm od pierwszych sekund, jest w tym zabawowość Undy i ferwor Bump’12, zaś ostatnie wejście poklejone jest tak, że nie dość, że zapomniałem jednak sekwencję Ero, to mam wrażenie, że on sam mi to wybaczy.

Nie wytracę tej energii na finiszu. Leo Ros & F.U.$ w „A Ty Skacz” cofają do pierwszej połowy lat 90., do Liroya i Wzgórza Ya-Pa-3, do House of Pain i Fu-Schnickens, do breaków i cutów (zrobił je Own Dialect), do boom i bap. Sporo było tu rapu kłaniającego się graffiti i writerom, ten kłania się breakdance’owi i bboyom, a to, że młodzi ludzie kleją to z takim oddaniem i nie ma w tym grama sztuczności, to zwycięstwo nie muzyki, a kultury.