Domówka pod palmą. Tak się bawi WCK
WCK to kolektyw na polskiej scenie rapowej wyjątkowy. Nie jest konsolidacją sił w obrębie jednej wytwórni, nie jest też gwiazdorskim projektem obliczonym na podbicie YouTube’a. Udało mu się nie rozpaść po jednej płycie (albo jeszcze przed nią, bo to też się zdarzało). Celebruje nie tyle rap, ile kulturę hip-hop, robi to w swoim tempie i nie na swoich warunkach, oddolnie i niezależnie.
To nie jest gołosłowna ekipa. Co zapowiada, to zwykle czyni. Dzień Ziemi to mam co dzień, / a za zdrowie osiedlowych akcji święto ławki ustanowię. / U nas takie hece jak u was. / Centymetrów parę ponad chodnikami łapiemy pułap – rapował Kuba Knap na debiutanckim albumie „Wuceków”. I święto ławki zostało ustanowione, stając się ważnym punktem w warszawskim kalendarzu hiphopowym i pozwalając otrzeć łzy po Warsaw Challenge.
Świętowałem w ramach poprzednich edycji na Skrze, świętowałem nad Wisłą i były to niezapomniane imprezy. A jednak Rondo De Gaulle’a i występy pod budowanym przez „Tygrysy”, modernistycznym gmaszysku w samym centrum to jest lokalizacja nad lokalizacje. Do tego dochodzi termin wykluczający wszelkie wymówki – sobotni wieczór. A pogoda? Nie najgorsza, zresztą złej pogody nie ma, jest łatwo albo jest trudna.
Minąłem ciężarówkę, którą pomalowali Neshu i cruze, trafiając na początek występu rapera i producenta Młodego promującego nagrany z Moo Latte, DJ-em Ure oraz mnóstwem gości konceptualny „S.E.N.”. Posłuchać ciężkiego, wolnego, gruzłowatego i mocno skreczowanego hip-hopu, rzucając przy tym okiem na palmę na tle zachodzącego słońca – to były pierwsze ciarki tego wieczora. Nie ostatnie.
Drugie miałem przy Knapie. Kuba zagrał z bandem Szefostwo, zameldował się więc klawiszowiec, perkusista, gitarzysta i basista. Raper zaczął tak, że o mało co nie połamał sobie języka, później zasugerował publiczności, że ma śpiewać refreny za niego, więc można było podejrzewać, że nie ma szczytowej dyspozycji. A jednak kiedy zagrał „RKS Orzeł” i zaczął nucić pożyczone od UGK tell me something good, wszystkim zebranym (artysta z zadowoleniem zauważył, że jest ich niemało) było dobrze. Im leniwiej muzyka się sączyła, tym lepiej działała, choć Aleksy Drywień potrafił na gitarze srogo zaciąć, zaś kiedy Knapini podsumował zebranych krótkim „bujacie się jak hatifnaty” i poprosił perkusistę „Wojtek, spuść im wp..ół”, to Perczyński zagęścił ruchy.
Występ Grubego Józka był wyjątkowy, bo zagrał przedpremierowo co nieco z nowego materiału. Raper wraz z dwoma wspomagaczami podniósł dynamikę, ale też wyzwolił – przynajmniej we mnie – chęć wsłuchania się w teksty. Dużo w nich się dzieje, aż nie mogę się doczekać chwili, gdy „Home Office” wyląduje jako oficjalny singiel. Numer z gościnnym udziałem Mady, ten, w którym twórca przyznaje, że nie stać go na mieszkanie w swoim mieście, również zapowiedział się świetnie. Józek, często do podsumowania jego własną, autoironiczną dewizą ma być pięknie, a wychodzi śmiesznie bawił, ale zdecydowanie dawał do myślenia. Był wyrazisty – w przekazie, w śpiewnym stylu, w poczuciu humoru.
Ryfa Ri na scenę nie weszła, Ryfa na scenę wtargnęła wraz z Agią, grając do drillowego bitu „Iluzję” tej pierwszej. I to był ogień. Hiphopową królową trzeba chwalić za emisję głosu, za pełną swobodę sceniczną, za ambitny, abstrakcyjny nieco repertuar mocno bazujący na płycie „Hold Space”, który nie jest wiązanką przebojów, a jednak przy całym swoim wyrafinowaniu zaangażował audytorium. Świetne były Vera Icon i Vika Ładosz jako wsparcie – muzykalne, idealnie zgrane z Ryfą zarówno głosowo, jak i choreograficznie. Członkini WCK bardzo głośno milczała w „I see yall”, wypełniła powietrze mydlanymi bańkami przy „HHDance”, a kiedy wpuszczała do królestwa groove’u… Jeżeli jakaś kończyna komuś bezwiednie zwisała, została wyrwana do góry. Ciarki. Znowu.
Na święcie ławki można się było poczuć jak po podróży wehikułem czasu. Szerokie spodnie, ortaliony, bluzy z kapturem, widziałem nawet na czyjejś koszulce najstarsze logo Slums Attack, a na czyjejś głowie łaciatą fryzurę na Daniela Ljuboję. I to jest właśnie strefa komfortu Mady, nazwanego przez Józka książątkiem warszawskiego boom-bapu. „21XI”, „Dobre złe czasy”, „Ludzie mówią głupie rzeczy” z Kubą Knapem – zestaw był bardzo dobrze dobrany, raper dał tę jakość, do której przyzwyczaił w studiu, choć naturalnym środowiskiem żerowania są dla niego napakowane jak kabanos, dziuplowate kluby, gdzie pot kapie z sufitu, nie sceny w otwartej przestrzeni.
Wjazd Skrubola z JupiJejem pod drum’n’bass mógłby reklamować nową część „Szybkich i wściekłych”, tak był wysokoktanowy. Bracia skakali, podbijali się co rusz, od niskich tonów aż mrowiło. Rozpalić zebranych i nagle przerwać na hałas dla tragicznie zmarłego młodego Leha? Które to już ciarki tego wieczoru. Za…iście, że wpadliście na naszą domówkę – rzucił Skrubol do ludzi, dbając o to, by byli odpowiednio spoceni i napojeni. Coś było nie tak w ustawieniu utworów, w budowaniu dramaturgii, bo potężna moc jednak opadła, zrobił się z tego koncert różnych, niekompatybilnych energii, bez kropki nad i. Na pewno nie był nią odegrany, mocno zresztą średni freestyle.
A może tą kropką miał być po prostu występ całego kolektywu (czyli wszystkich grających wcześniej, poza Młodym i JupiJejem)? Ściśnięty na małej scenie, wchodzący sobie w słowo i dopowiadający zza pleców dał więcej niż show, okazję do poskakania i zdarcia gardła. Dał poczucie jedności, a także hiphopowego sensu. Najlepsze momenty wymieniać można długo: „Dobry lajf” z tym refrenem jak z żołnierskiej pieśni, „Święto ławki” z bitboksem i wolnym stylem, „Lazy One gra funk” sprawiające, że każda odrobina materii była w ruchu, seria anegdot z trasy koncertowej w „A4S7”, podjęte gremialnie „STEJ TRU” każące pytać, czy to jeszcze kawałek, czy już hymn. Kaietanovich (bardzo dobra forma!) w zawsze elektryzującym na żywo „Intro” rapował, że to są sprawy rodzinne.
I właśnie jak sprawy rodzinne całe to wucekowe zamieszanie wyglądało. To bezprecedensowa układanka osobowości i bezprecedensowa chemia. Drużyna rodem z RPG – Mada jest paladynem od walki w zwarciu i przemów, Skrubol charyzmatycznym, hedonistycznym bardem, Ryfa złodziejką o kocich ruchach, Józek magiem (w rodzaju Rincewinda), Knap – kapłanem.
Co jeszcze? Nowa płyta WCK zapowiedziana podczas wieczoru na przyszły rok to świetna wiadomość. Czekam, tak jak na kolejne święto ławki. To jak w końcu znaleźć ładowarkę do ulubionej komórki.
Komentarze
piękne tempo, piękne słowa. i fajnie było postać w trakcie na początku i chwilę zagaić, pozdrówki
przyjemność po mojej stronie