Osiem kobiet. Reżyseria: Kendrick Lamar

Trudno uwierzyć, żeby w tym roku pojawiła się płyta ważniejsza niż pierwszy album Kendricka Lamara od pięciu lat. Sama recenzja to mało – zresztą pisałem ją ja, pisał ją też na „Polifonii” Bartek Chaciński. Potrzebny był zatem klucz, by po „Mr. Morale & The Big Steppers” sensownie oprowadzić. I tym kluczem są kobiety, obecne w najważniejszych utworach na wydawnictwie.

WHITNEY ALFORD. Szczenięca miłość Kendricka Lamara i matka dwójki jego dzieci znalazła się na okładce „Mr.Morale & The Big Steppers”. Jest narratorką trzech utworów, w otwierającym „United in Grief” zachęca rapera do wyznania prawdy, w „Mother I Sober” z czułością mówi, że przełamał pokoleniową klątwę. O co chodzi? O przemoc seksualną, wpisaną w afroamerykańskie społeczności od czasów niewolnictwa, skutkującą chociażby molestowaniem czy rozwiązłością. Wersy „Cierpienie Whitney, najczystszej duszy, jaką znam; zobaczyłem ją w kuchni / pytałem wtedy Boga – gdzie się tak zatraciłem? I czy to może zostać wybaczone?” – robią duże wrażenie.

AMANDA REIFER. Występująca w utworze „Die Hard” artystka wywodzi się z nieistniejącej już grupy Cover Drive, jednej z muzycznych wizytówek Barbadosu. Wie, co znaczy otwierać koncert przed Rihanną i współpracować z producentem tak znanym jak J.R. Rotem. Nie spotkała się za to w studiu z Blxstem, z którym w końcu dzieli słoneczny, kendrickowy numer. Nad samą piosenką pracowała poniekąd w ciemno, „czerpała z muzyki”. „Jest bardzo otwarty. Daje dużo przestrzeni, żeby się artystycznie wyrazić” – komplementowała po wszystkim Lamara. Ale jednak to poczynione na początku refrenu nawiązanie do singla Little Anthony’ego z 1959 r. nie było jej pomysłem, a sugestią rapera. Z gatunku tych nie do odrzucenia.

FLORENCE WELCH. „Gdy królowa alternatywy i król rapu wydają album tego samego dnia, świat po prostu zamiera. Zamiera jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że muzyka obu tych wokalistów zostaje ze sobą połączona” – pisały Rytmy. Biznesowo ten splot premier to rzeczywiście ciekawy, zapewne nieprzypadkowy patent. Co z współpracą artystyczną? Szkoda, że chodzi wyłącznie o powtórzenie po artystce kawałku jej wokalu z „June” w mocnym „We Cry Together”. To autorska kompozycja Welch otwierająca czwarty album jej grupy Florence and the Machine. I jedno jest pewne – gdzie w grę wchodzą burzliwe związkowe perypetie, które są kanwą „We Cry…”, tam Brytyjka pasuje jak ulał.

TAYLOUR PAIGE. Całe „We Cry Together” bazuje na wulgarnym, toksycznym dialogu zwaśnionej pary. Takiej, gdzie puszczają hamulce, chcesz tylko poranić drugą stronę, obwinić ją o całe zło tego świata. Więcej jest tu do odegrania niż do zarapowania, nic więc dziwnego, że najęto aktorkę. Taylour Paige, szerzej zauważona po nagradzanym filmie „Zola” – nazwanym „największą sagą o striptizie, jaką kiedykolwiek zapostowano” i opartym na… 148 tweetach – na płycie Lamara obsadzona została idealnie. Występ zrobił też wrażenie na niej samej. „Jesteśmy szczęściarzami, że mamy Kendricka. Mam nadzieję, że będzie dziś kontemplować, wyciągniecie wnioski, czegoś się nauczycie, a kiedy trzeba, poprosicie o pomoc. Mam nadzieję, że dostrzegacie niuanse, wchłoniecie dobro, odnajdziecie światło. Mam nadzieję, że się kochacie, mówicie sobie prawdę, uzdrawiajcie się” – napisała Paige. Nie, nie na Twitterze, na Insta.

SUMMER WALKER. 26-letnia wokalistka z Atlanty ma na koncie dwie płyty. Na podwójnie platynowym debiucie znalazł się remix z Drakiem, na następnej – singiel z Cardi B. Tylko Taylor Swift utrzymała przed nią jednocześnie 18 utworów na liście Billboard Hot 100. Skąd udział Summer w „Purple Hearts”? Kendrick, którego gust muzyczny słynie z nieprzewidywalności, wpadł na taki pomysł, a potem menedżer skontaktował się z menedżerem. Nuda. Sam kawałek jest natomiast ciekawy – lekki mimo ciężkich bębnów, pokazujący wiele oblicz miłości. Westide Boogie, jeden z wieeeelu współtwórców, mówił, że jego zdaniem Walker śpiewająca: „To nie miłość, kiedy oceniasz mnie za przeszłość / to nie miłość, kiedy nie robisz mi dobrze ustami”, to najlepszy tekstowo fragment.

DENISE STOUDMIRE. Otwierający drugą część płytę „Count me out” to nowe otwarcie w życiu Kendricka. W pozytywnych treściach o odcinaniu tego, co toksyczne, i pokochaniu samego siebie u osób wierzących zwykle nie brakuje Boga i anielskich skrzydeł. A gdzie Stwórca i anioły, tam w czarnej muzyce często gospel oraz chóry. Są również tutaj. Aranżuje je Denise Stoudmire, znana także jako Stout. Jej głos o niesamowitej sile i rozpiętości wyrabiany był w kościele w New Haven, mała Denise śpiewała od piątego roku życia, a do tego grała na perkusji. Koncertowała z Alicią Keys, koordynowała chóry u Childisha Gambino. Pasjonatka, profesjonalistka i dla mnie największe odkrycie związane z płytą Kendricka. Sprawdźcie, co robi z Corym Henrym i jego funkowymi apostołami.

MARY-ANN. Kuzynka Kendricka Lamara, która urodziła się jako mężczyzna i nadano jej imię Demetrius, ale ze swoją biologiczną płcią nie czuła się komfortowo. To postać występująca w utworze „Auntie Diaries”, bardzo ludzkiej opowieści o drodze do akceptacji i zrozumienia wbrew normom wpajanym przez otoczenie czy też religię. Dla jednych to rewolucja – hip-hop zwyczajowo słabo radzi sobie z LGB, a co dopiero z TQ. Dla innych – mikroagresje, deadnaming (nawiązywanie do porzuconej płci obecne w samym tytule) i utrwalanie słów uznawanych za obelżywe (Lamar wielokrotnie rymuje „faggot”, choć w retrospekcjach). W samym raperze jest rozdźwięk – ma w sobie tolerancyjną, przystającą do czasów osobę, ale i prowokującego artystę niechętnego politycznej poprawności w kołtuńskim wydaniu.

BETH GIBBONS. Najważniejszy kobiecy głos brytyjskiego trip-hopu (swoją drogą, unikalny kontralt) do pary z najważniejszym raperem wszech czasów? O tym, jak wyszło, najciekawiej napisał Pitchfork: „Utwór Mother I Sober pozbawiony jest gniewu obecnego na reszcie albumu. W jego miejsce Lamar wprowadza miękki szept i przez siedem minut wydobywa się spod pokładów pokoleniowej traumy. Moja babcia obserwowała mnie lata po śmierci / patrzyła na mnie, gdy budziłem się w nocy w autobusach – mruczy do pianina grającego prosto i ponuro. Nie umie sam poradzić sobie z cierpieniem wpisanym w historię jego rodziny, więc wyrzuca wszystko z siebie, licząc, że ktoś podchwyci jego szept. I dokładnie kiedy przestaje rapować, nadpływa głos Beth Gibbons z Portishead: Chciałabym być kimś / kimkolwiek, tylko nie sobą – śpiewa czule, zgrabnie podsumowując to, jak Lamar mógł się naprawdę czuć”.