Wilno jak malowane, czyli sztuka kolorowania fabryki

Na Litwie miłośnicy sztuki ulicy z pewnością będą czuć się dobrze. W Kłajpedzie trudno się nie natknąć na oniryczne, wielkoformatowe prace Shepy (choć dla mnie ciut za dużo u niego Wojciecha Siudmaka…), a ściany muzealnego dziedzińca mogą kryć więcej niespodzianek niż same wystawy. Całe Kowno, będące w tym roku Europejską Stolicą Kultury, można przejść ze specjalnie przygotowaną mapą street artu, na której na samych murach wyszczególniono blisko 40 pozycji. Oczywiście najdłużej zatrzyma nas podwórko pod adresem Elizy Orzeszkowej 21, gdzie za sprawą artysty Vytenisa Jakasa na mury zaczęli trafiać dawni żydowscy mieszkańcy tamtejszych kamienic. Najprężniej prezentuje się Morfai – malarz, a także rzeźbiarz, fotograf i designer. Od czasu „ulepszenia” kowieńskiego pomnika XX-wiecznego artysty Bernardasa Bučasa lokalny celebryta, potem gwiazda widoczna w miastach całej Europy.

A co z Wilnem? Cóż, o nim będzie reszta tekstu. Writerzy mają używanie nad Wilią (czy jak mówią Litwini – Neris), dużo oddolnej sztuki powstaje i zyskuje galeryjne ramy w alternatywnej komunie Užupis, a po dworcowej, nieprzyjaznej niegdyś dzielnicy warto przemieszczać się tropem prac sław takich jak brazylijscy bliźniacy OSGEMEOS, Włoch Millo (zrobił calutki budynek!) czy (to polski akcent) Sepe i Chazme. Najbardziej imponujące rzeczy dzieją się tam, gdzie swoją fabrykę miała kiedyś ELFA.

Nie trzeba nawet wchodzić na jej teren, wystarczy iść prostopadłą do kolejowych torów Švitrigailos gatvė, by natknąć się na coś imponującego. Wspomniany Morfai uczynił tam z pracowników fizycznych siłaczy i superbohaterów zdolnych przestawiać pociągi, kolejowy temat okazuje się bliski graffiti, podobnie sama technika, acz nie zabrakło tu estetyki kreskówki i szczypty socrealizmu.

Prawdziwa uczta zaczyna się po wejściu na teren pod adresem Vytenio g. 50 – przemysłowa przestrzeń i 50 prac artystów z całego świata (w tym epicka „twarz ludzkości” Austriaka Davida Leitnera), choć z przewagą lokalnych. Twórcy zresztą to wolne duchy. Od razu po wejściu uwagę kradnie praca Mariji Turiny, urodzonej na Litwie, ale związanej z Wielką Brytanią. Jej „gniazdo dla ptaków myśli” dominują swojskie elementy – byliny, liście, grzyby.

Które prace są dla Open Galery najbardziej reprezentatywne? Zapewne te Linasa Kazulionisa, znanego także jako K Art 7. Modus operandi jego twórczości to unowocześnianie klasycznej sztuki. „Matka festiwalu” bazuje na XIX-wiecznym obrazie amerykańskiego malarza Jamesa Whistlera, a „Portrety” tworzą poczet kluczowych dla naszego sąsiada postaci kultury. Choć wyzwanie Kazulionisowi mógłby śmiało rzucić berlińczyk Sokar Uno. Jego korzenie to graffiti, niemniej jego dzieło czuć secesją, Alfonsem Muchą i innymi.

Nie samą farbą artysta żyje. Na terenie galerii doświadczymy również rzeźby, a także… surrealistycznej techniki fumage. Kruki Povilasa Kupčinskasa fantastycznie pasują do starych klimatyzatorów, odłażących plakatów, kurzu i rdzy. Nic chyba nie podobało mi się bardziej, chociaż dzieciaki Ernestasa Zachareviča i idea świata jako wielkiego placu zabaw to też świetna sprawa. Niewinność kontrastuje z industrialną scenografią, robi się słodko-gorzko.

Na koniec dodam, że nie chciałem zdradzić za dużo, bardziej dać posmakować, niż przedstawić. Warto się ruszyć, to rzut beretem od dworca głównego, sztuka ulicy z natury rzeczy jest bardzo tymczasowa (wystarczy zobaczyć, w jakim stanie jest mural wspomnianych OSGEMEOS), a sytuacja geopolityczna taka, że zwiedzanie może stać się o wiele mniej komfortowe. Chwytajmy chwile.