Liga niesprawiedliwości. Mam 71 problemów i nierówne szanse są jednym

Historię piszą zwycięzcy – ta dewiza sprawdza się niestety idealnie w kontekście polskiego rapu. Garstka triumfatorów pcha swoją muzykę w gardła za pomocą algorytmu, budżetu wytwórni, życia zamienionego w tabloid. Nie to, żebym chciał tę historię odkręcać, bo zakręcona jest mniej więcej od czasów Reni Jusis. Ale rachunek krzywd – zaniedbanie to również krzywda – postaram się wyrównać co jakiś czas w felietonowej formule, grzebiąc w historii, lecz nawiązując przy tym koniecznie do wydarzeń najnowszych.

Miasto stu zapomnianych

Nikt nie pamięta przecież, czym jest dzisiaj Siedem Jeden – gorzko konkluduje Kościey w „Deep Fake”, numerze promującym jego co najmniej interesującą, powrotową epkę. Nie chodzi oczywiście o to, że ktoś zapomniał kierunkowy do Wrocławia. Wers jest przedłużeniem tego, co zarapował Jarosz w równie długim, co słabym utworze White House Records (zatrzęsienie raperów bez kilku ważnych ksyw, za to z niepotrzebnie doszytym, niewrocławskim Trzecim Wymiarem i L.U.C): Dawno temu było miasto, które dało nam nadzieję / kiedy nic się w nim nie działo, wybudowaliśmy scenę / wtedy MC było mało, uczyliśmy się na błędach / żeby nagrać wielkie płyty, których nikt już nie pamięta. Boli tym bardziej, że Wrocław miał swoją dziennikarską trybunę (Klan), miał światłego, lokalnego wydawcę (Blend), miał sukcesy w skali Polski (White House, Kasta) i w skali świata (Skalpel w renomowanym, brytyjskim Ninja Tune).

Tak przedstawia się okładka „Świat zwariował EP” Kościeya, członka Wrooclyn Dodgers, autora dwóch naprawdę świeżych longplayów i minialbumu.

71 to nie pospolite ruszenie, to nie byle zbieranina znad Odry, która powinna być sądzona za znęcanie się nad mikrofonem i bitem. To reprezentacja z jednej strony czująca funk jak mało kto, z drugiej strony alternatywna i awangardowa. To praojciec Tymon, który zajął się tzw. poważnymi sprawami po najlepszym w swoim dorobku „Oddycham smogiem”. To Jarosz/Roszja/Tomasz Andersen, który był diablo eklektyczny przed Fiszem i dystopijny przed PRO8L3Mem. To Siny, o którym już więcej pisałem. To SWMC, WN/Drutz, Wrooclyn Dodgers, Grill-Funkowcy – pasjonackie, pełne luzu, bezpretensjonalne ekipy, za sprawą których człowiek przyjeżdżając do Wrocławia z Warszawy czuł się jak zagranicą. To Wozu i „nielegal” Syndykatu, kaseta, która powinna mieć status „WuWuA” 3H oraz Jot, którego demówce sam Tede wystawiał w „Klanie” maksymalną ocenę. Jot akurat nie złożył broni, choć nie da się ukryć, że jego domowym nagraniom przydałby się studyjny sznyt. I tak to właśnie wygląda, nawet jeśli ktoś nadal walczy i nie zajmuje się tylko trollowaniem w internecie (Łozo, pozdrawiam), to jest to walka partyzancka. Na przykład numer wrzucony bez zapowiedzi jedynie na Soundcloud (patrz poniżej). Ciesz się klimatem i (jak nawijał Tymon w nieszczęsnym „Posse cut”): wyciągnij wnioski sam, co by było gdyby…

Na wschodzie bez zmian

W 2000 roku nakładem RRX ukazały się dwie wyjątkowe – na tamte czasy oczywiście – białostockie płyty: „Wielka niewiadoma” JedenSiedem i „Pierwsza Runda” PWRD. Ta pierwsza to był hardcore ludzi, chłopaków z podwórka, a nie golemów sterroryzowanych ulicznym kodeksem, przekonaniem, że czegoś nie wolno, a coś się kolegom nie spodoba. Ta druga to była szkoła zagęszczonej i całkiem błyskotliwej metafory, szkoła nieżyjącego już niestety Freeze’a. I co? I właśnie nic. Czy wytwórnia nie dołożyła odpowiednich starań? Możliwe, bo szczerze mówiąc, w jej sukcesach było więcej szczęścia niż rozumu. A może ludziom nie siadło, w końcu oba debiuty wyszły ciut za późno? Dziwne, bo ludziom siadały wtedy takie rzeczy, że decydenci powinni pójść za to siedzieć.

Koło ratunkowe na wschód rzucił Step Records, skorzystała Fabuła, Cira, Hukos i kilku innych. Niemniej Step jak to Step, zawsze brakowało tam produkcji wykonawczej, określonej wydawniczej linii, czasem refleksu, czasem po prostu jakości. Stanęło na tym, że PIH, nasz najlepszy turpista, pamiętany jest głównie z wtargnięcia na koncert Quebo i hasła „To nie jest hip-hop” (teraz, gdyby przerwał występ Jakubowi występ, dajmy na to, na Festiwalu Ubijania Masła w Lubochni, byłaby to oczywista oczywistość) albo niedawnej wymiany uprzejmości z Barbarą Kurdej-Szatan. Ras i Te-Tris pracują w koncernach fonograficznych i sam nie wiem, ile w tym wypalenia, a ile rezygnacji. Pseudoprofesjonalne wytwórnie ukręciły głowy karierom AdMy i Guovy. Większość śmietanki z hybrydy folkowo-rapowej spił Donatan, nie niebo ciekawszy i kilkukrotnie bardziej wartościowy Lukasyno. Diset i Nerwus kończyli nową szkołę z czerwonym paskiem, ale etatu z tego nigdy nie było. Supergrupa Wiesz O Co Chodzi uświadomiła, że nie chodziło chyba o zbyt wiele, wpisując się w poczet widm-legend pokroju stołecznych Obrońców Tytułu bądź śląskiego HaiHaieR. Lubelscy superproducenci Adam Lato i Zetena nie mieli ułamka powodzenia wrocławskich Magiery i L.A. (udało się za to kosmopolitycznie myślącemu o muzyce Soulpete‚owi). Od suwalskiego Żyta Tostera w szeregach VNM-a, po rzeszowskiego jazz-rapera Eskaubei – wschód jedzie na oparach hiphopowej uwagi. Na Olimp nie dotrze, za to na OLIS może być wyżej.

O matko, to przed Oliwką był kobiecy rap?!

Zabawnie patrzyło się na reakcje po tym, jak Young Leosia chełpiła się, że polskiej raperce udało się uzyskać nominację do Fryderyka i – tu cytat oryginalny – „zrobiła różne kamienie milowe”. Żachnęła się wtedy Guova, która miała ją w 2018 roku. Już abstrahuję od tego, że spośród nominowanych i zaprawiona na jam sessions, po prostu muzykalna Pinnawela, i hartowana w ogniu soundsystemu Marika potrafiły nawinąć tak, że Leosi pozostałoby się schować za Żabsona, ale… W 2003 roku, zaledwie kilkanaście lat wcześniej, były dziewczyny z Paresłów. Album nazywał się „Ironia”. Rzeczywiście, ironia jak cholera. I dowód na to, jak działa pamięć artystów i słuchaczy.

Historia żeńskiego rapu jest w Polsce całkiem długa i nie tak mało owocna, jak się ludziom wydaje. Joanna Tyszkiewicz, czyli Aha, była tu w latach 90. kobietą pośród bandy chłopców. Kiedy na składance „Hiphopowy raport z osiedla 2000” Paresłów podsumowywało w „Gratulacjach” to, jak na warszawskim Bemowie przyjęto Thinkadelic, pozostało się zastanowić, która płeć jest na tej kompilacji słaba? Gdy Krzysztof Nowak pisał na Rytmach o Kamskiej, rodzynku w producenckim męskim cieście, wspominał Kadę współpracującą wiele wcześniej z Fenomenem, Mezo i Guralem. Swoją drogą Kada, również dziennikarka, kreśląc zarys sceny poznańskiej w „Blokowiskach” (Kronika Miasta Poznania 4/2018), usiłowała przypomnieć o roli Hony czy MCN (Mistrzyni, Co Niszczy). Próżny trud, a prawda jest taka, że nie sposób opowiedzieć historię ulicznej sceny bez Reny, losy polskiego „trueschoolu” bez Lilu, polskiego newschoolu bez „Superextra” Wdowy, a awangardowych poczynań post-Paktofonikowych bez dziewczyny o ksywce Mea/Mewa. Teraz na szczęście jest komu kibicować. O Ryfie jest całkiem głośno, o Karze jest całkiem głośno, jeżeli ktoś chce rapu nieodkrytego, a do tego dorosłego i serio, może sprawdzić sobie, co robi w swoim nowo otwartym wydawnictwie Iza Iprzeciw. Zwolenników lżejszych rzeczy z przyjemnością odsyłam po raz kolejny do Maggy Moroz, która zaraz wydaje płytę, a końcem lipca wystąpi na Unity Hip-Hop Festival. I będą tam też Córy, duet w składzie Katarzyna Tontor, Natalia Hoffmann. Lepiej nie przegapić teraz, niż czytać potem narzekania na niesprawiedliwość;)

Płyta Maggy Moroz ma fajną okładkę, ma koncept, ma też przedsprzedaż na hempszop.pl