Gdyńskie biuro paszportowe. O Szczylu i nie tylko
To, że motorem napędowym polskiego rapu jest Warszawa, Poznań czy Wrocław, niespecjalnie dziwi. Wielkie ośrodki z wielkimi betonowymi sypialniami, ale też to, że od wielu lat było tu muzykę komu wydać, gdzie ją zagrać (i gdzie pracować, żeby móc do niej dokładać), komu ją chłonąć. Miłą niespodzianką okazało się to, że swoje fantastyczne i ważne dla sceny chwile miała Częstochowa, miał Radom, miała nawet Bielsko-Biała. Spotykają się zdolni twórcy, motywują nawzajem, rywalizują nawzajem, na ich styku wytwarza się energia. Ktoś zakłada studio, ktoś otwiera klub, komuś zaczyna wychodzić i ciągnie innych w górę. Powstaje taki muzyczny ogród społecznościowy.
Gdynia power in full effect. Gratulacje młody, widzimy się w Delicjach – napisał producent 1988 w komentarzu raperowi Szczylowi na jego facebookowej stronie fanowskiej. Seaside takeover – przeczytał w odpowiedzi. To był dialog dwóch panów nominowanych właśnie do Paszportów POLITYKI. Jaka moc, jakie przejęcie, o czym jest ta mowa? To tylko nagroda za przemyślane słowa. I przemyślane dźwięki. Oczy entuzjastów i entuzjastek muzyki miejskiej muszą być bowiem skierowane na Gdynię. Nie tylko dlatego, że „Sklep z pamiątkami” Inicjatywy, „8171” Szczyla (dodajmy, że z wrocławskim Magierą) i „Notatki z marginesu” Young Igiego to jedne z najciekawszych wydawnictw drugiej połowy 2022 r. i do tego płyty skrajnie estetycznie różne. Trzeba spojrzeć wcześniej.
Kiedy w 2020 r. ukazywało się „DA GROOVEMENT” Undadasea, ekipy zrzeszającej Nikaraguę Guacamole, Persa, dziewczyny z Young Shoe$ i wielu innych, Maciej Wernio z Noizza pisał: undergroundowy skład z Gdyni, który nie lśni indywidualnościami, tylko kolektywnym imprezowo-nadmorskim vibe’em oraz całym niewymuszonym chillerskim anturażem. I cytował frazę: powiem ci, że my w tej Gdyni to mamy raj. Fakt, to rzeczywiście wyglądało rajsko, wręcz utopijnie. Inicjatywa, wydająca się w lokalnym, niezależnym R1, współpracująca z RDW, do dziś aktywnym pionierem gdyńskiego rapu ze składu Analogia. Piooro, facet z obozu Inicjatywy, kręcący klip pod Fyrtlem, który jest klubową bazą dowodzenia Undy i miejscem, z którego hiphopowa pasja promieniuje na okolicę. Szacunek oddawany przedwcześnie tragicznie zmarłemu Lehowi przez wszystkich, łącznie z traperem Young Igim. Nowa, bezpretensjonalna bohema, w którą płynnie wklejają się kolejni artyści: Gruby Mielzky, Miły ATZ, Jupijej, 1988, asthma. I Szczyl, rzecz jasna, „Polska Floryda” w tytule płyty nie wzięła się przecież znikąd.
Gdy wybraliśmy się do Gdyni z zaprzyjaźnionym dziennikarzem Krzysztofem Nowakiem, nie starczyło czasu, żeby z mapą w ręku i słuchawkami na głowie pójść międzytorską miedzą, tropem „Tych Terenów” rapera Belmondawg, którego epka „H.A.U.” trochę zatrzęsła podsumowaniami 2021 r. Odwiedziliśmy natomiast wspomniany Fyrtel. Było akurat zamknięte, zresztą nie wiem, czego oczekiwałem, chyba tego, że KRS-One wyjdzie i zapyta: „Wassup Flint, zagramy w kości?”. Ale tak to jest, że potrzeba takich mitów, magicznych miejsc do konstruowania opowieści wokół, żeby nie zwariować od tego, czym rap głównego nurtu straszy: patocelebrytów, nowobogackich z paranojami, obrażonej na cały świat megalomanii.
Jeden z artystów, który nad morze się wyprowadził, na moje pytania: „No i jak? I jak jest?”, odpowiedział z przekąsem: No, normalnie, w tygodniu siedzimy na Fyrtlu, Guakamole robi tosty, w tle Nadzia Lolo vibe’uje przy J Dilli, ktoś przychodzi z nową dziabką z Corner Gdynia, Mielon wpada z szachami, opowiada o ostatnim łamaku w trzeciej lidze szczypiorniaka kobiet, planujemy wspólne money move’y, to miasto żyje. Zaznacza przy tym, że naprawdę tak to wygląda, tylko on, z powodów zupełnie prozaicznych, niespecjalnie może w tym uczestniczyć.
Żyje, żyje, chwali się swoją modernistyczną przeszłością (patrz „Gdynia obiecana” Grzegorza Piątka i kolejna nominacja „Polityki”, tym razem literacka), słyszę nawet, że trochę jej odbija i wydaje się jej, że może być nie tyle drugą Florydą, ile drugim Dubajem. Tak to już jest, że pieniądz i popularność umieją zepsuć wiele. Dlatego z nieufnością patrzyłem na Szczyla w strukturach dużego koncernu wydawniczego. Młodzi raperzy znoszą takie sytuacje możliwie najgorzej, bo ulatuje im spontaniczność i pasja, spowolniona decyzyjność potrafi kraść najważniejsze miesiące, frustrują się tym, że nie czują się ze strony molocha dość zaopiekowani. Pojawiają się nieprzystające single, producenci inni niż wcześniej, podoklejane gwiazdy w gościnnych występach.
I niby z oficjalnym, zeszłorocznym debiutem Szczyla tak trochę jest. „Byłaś ze mną wczoraj” brzmi jak na radiowe zamówienie, zwrotka Pezeta w „Fenomenalnym” jak przysłana mailem, zaś pod numerami nie są jak wcześniej podpisani Autumn albo Stoic Beats, tylko gwiazdy produkcji z różnych pokoleń, m.in. Magiera bądź Kubi Producent. A jednak „Polska Floryda” to świetna płyta, ścisła czołówka 2021. Nie ma na niej prężenia muskułów i pędzenia na złamanie karku. Gospodarz aurę ma artystyczną, niemal hipisowską. Nie dokonuje akwizycji samego siebie. Pakuje się między starą i nową szkołę rapu naturalnie, bez wrażenia, że to kierunek płynący z oszacowania grupy docelowej. Niby nie mówi ani wyraźnie, ani nic specjalnego, jednak jeśli już go złapać za słowo, to jest szansa, że zostanie w człowieku jak rada od dobrego kolegi.
A produkcja? Większość została w rękach grupy nolyrics (oni akurat współpracowali z artystą jeszcze przed krążkiem, a Norbert Grzegorczyk zaznał Trójmiasta, studiując w nim), znakomicie wypośrodkowującej między hiphopową esencją a świeżym, przystępnym i melodyjnym. Chce się wracać, chce się to puszczać raz za razem. Mógłbym teraz podbudować tekst wyborem cytatów z recenzji, ale zostanę przy szczylowym Facebooku i komentarzu spod posta o nominacji do Paszportów: Spośród dźwięków dobiegających z pokoju mojej córki to jedne z niewielu zasługujących na uwagę i szacunek. Wymowne.
Dobra rada dla nawijaczy rozpoczynających karierę: idźcie szeroko, myślcie wielotorowo, ale też pozwólcie się temu swobodnie toczyć. Fenomen Szczyla rodził się równolegle z zainteresowaniem Fukajem. Obu chłopaków co rusz zestawiano, wymieniano jednym tchem. Wydawało się, że szczecinianin wystrzeli mocniej, a – póki co – jest tylko kolejnym młodym raperem z SBM Labelu. W 2022 r. o nim cicho, może to cisza przed burzą, niemniej gdynianin przez cały rok tworzył sobie w tym czasie skrajnie różnorodne portfolio pozwalające istnieć nie tyle w rapie, ile w muzyce w ogóle. Nie generował skandali i nie opiniował co rusz kolegów i koleżanek po fachu (choć padający w „Promilu” wers zakrztusiłem się oliwką interpretować można różnie, również w kategoriach prztyczka w stronę Oliwki Brazil), by płynąć na fali newsów rapowych portali. Nie inspirował socjologicznych wynurzeń, nie aspirował do „głosu pokolenia”, pełno go było wyłącznie dzięki muzyce, która nie zawsze była przebojowa i wiekopomna, za to zawsze brzmiała, jakby artysta się do niej nie zmuszał.
Nie wstydzi się nawijać o emocjach, życiowych porażkach, nieprzystosowaniu do norm, ale potrafi się również dobrze bawić i mieszać muzyczne gatunki – chwalił młodego twórcę dziennikarz Jacek Skolimowski. Niewielu emcees w 2022 r. zasłużyło sobie na jego analizę. Ale Szczyl – owszem. Na niedawnej epce goszczą Miętha, Holak i Kacperczykowie, co wskazuje na miejski eklektyzm w pełni, potrzebę bycia na czasie, poza szufladkami. A przecież dochodzą jeszcze numery z 1988, Czarnym HIFI, Kubą Karasiem, Wojtek Mazolewski Quintet, Catz N’Dogz, DJ-em Blikiem, Louisem Villainem. Od alternatywy, przez jazz, mniej i bardziej wyrafinowaną elektronikę, po odhaczenie obecności na kluczowych rapowych albumach producenckich (bo tu się nie zdobywa nowych fanów kosztem starych, o nie). Od euforii po klaustrofobię. W międzyczasie można zaś zagrać u Jimka na bemowskim lotnisku i z akompaniamentem L.U.C i Rebel Babel na gali w Płocku. Pełna odnajdywalność, której trudno nie dostrzec.
Niepokoi mnie w tym wszystkim tylko jedno. Wszyscy chcą Trójmiasta / A nudzi mnie moda, więc za chwilę zamieniam miasta – padające w jednym z utworów. Wersy są wyrwane z kontekstu szalonej imprezy, do tego zaraz potem mowa o grzecznym powrocie do Desde, jak mniemam, gdyńskiej Desdemony. Chciałbym po prostu, żeby polska Floryda jodowała Szczyla jak najdłużej, żeby mit rapowej Gdyni rósł.
W ocenie rzeczywistości miasta i portu Gdyni często wpadamy w przesadę. Poeci szukają zapładniającego ich wrażliwą duszę. Zatrzymują się u brzegów cudownego Orłowa albo patrzą na Gdynię z wysokości Kamiennej Góry i dlatego otrzymujemy fakty poetyckie, obrazy widzeń i odczuć poety, a nie rzeczywiste, prawdziwe. Prozaicy i… malkontenci koloryzują Gdynię w barwach tak ciemnych, sumują same minusy i w rezultacie poznajemy Gdynię od strony afer, morderstw i knajp marynarskich. Prawda leży pośrodku. Są dwie Gdynie i dwie rzeczywistości. Gdynia ładna i zdrowa, kochana i kochająca, i Gdynia odrażająca wyglądem, budząca niesmak, wywołująca uczucie grozy, strachu i smutku – pisał nieznany autor w „Tygodniu Robotnika”, a cytował go Grzegorz Piątek. Kto te Gdynie i te rzeczywistości połączy lepiej niż raperzy?
(Otwierające zdjęcie podchodzi z facebookowego profilu artysty).