Powrót do The Returners

Najbardziej udaną z dzisiejszych premier rapowych wydaje się „Spacer DJa” Dwóch Sławów, Persa i Grubego Mielzkiego. To też kolejny istotny numer, na którego liście płac znajdziemy The Returners, duet producencko-didżejski.

W ostatnich miesiącach Chwiał i Little mieli okazję wykazać się przy okazji gwiazdorskiego Clubu2020 (w obsadzie m.in. Taco Hemingway, PRO8L3M, OIO i Young Leosia), mixtape’u Kukona, płyty Palucha ze Słoniem, albumu Włodiego. Słychać ich w singlach donGURALesko i Hałastry. Kto rapu nie śledzi, ten mógłby pomyśleć, że to jakieś nowe gorące ksywki przebojem podbijające główny nurt. Nic bardziej mylnego.

Dwóch chłopaków z północy – Little produkował, Chwiał ogarniał gramofony – zaczynało kilkanaście lat temu. Paradoksalnie od współprac zagranicznych, bo polski rap nie był dla nich dość hiphopowy. Z hermetycznego undergroundu wspieranego przez Asfalt Records i gości, którzy znajomością tematu i entuzjazmem nadrabiali muzyczne braki, wyrośli wszechstronni twórcy, zaplecze muzyczne wytwórni 2020. Choć żadna z rapowych estetyk nie jest im obca i serwują (między innymi!) muzykę gotową robić miliony na YouTube’a, nie palą mostów – mamy bardzo dużą szansę usłyszeć ich pracę u tych, z którym współpracowali.

Wybierając dziesięć returnersowych kawałków, starałem się pokazać muzykę możliwie różną i z różnych lat, ale nie chciałbym kłamać, że to dycha jakkolwiek reprezentatywna. Koncentrowałem się na utworach w pełni polskich, a bazowym kryterium był gust własny, zapewne nieraz wypaczony sentymentem. Działałem bardzo spontanicznie, choć mam nadzieję, że playlista pod tekstem sprawi trochę radości nie tylko tym, którzy słuchali wtedy na bieżąco.

Eldo – „Jam” (2010)

Eldo zapisał się w pamięci jako raper liryczny, ten, który na nastrojowych bitach przedstawi swój system wartości, może nieco górnolotnie powie o tym, co go boli. Od pierwszej solowej płyty jest też w Leszku mistrz ceremonii, hiphopowiec ze sportowym, rywalizacyjnym podejściem do gatunku. Ale dopiero lata później, przy okazji singlowego „Jamu”, miałem poczucie, że został wyeksponowany w pełni. Nawijkę dynamizują tu Returnersi – próbki wokalne wchodzą sobie w paradę, skrecz jest napastliwy, bębny niemal chaotyczne. Czuć winyl nie tylko zakurzony, ale i zdarty, czarną muzykę z polskim, młodzieńczym charakterem.

Diox – „To jest Diox” (2011)

To byłby kolejny niepotrzebny hiphopowy numer, w którym raper za często wymienia własną ksywkę, machając łapami pod mostem i na dachu bloku (dzieciaku). Na szczęście słuchacze nie są rzuceni na mieliznę wersów pokroju Cześć, jestem tu dziesiąty rok, mam treść bez szalupy. Utworu słucha się dobrze, bo Chwiał ma winylową płytę, a Little dał bit i palą się podeszwy w nike’ach. To jeden z tych podkładów, o których mówi się, że są niezatrzymywalne, po kilku sekundach nazywając je „bangerem”. Mocne bębny zbite z samplem pożyczonych od Jacka Mayborna dęciaków pompują mnóstwo adrenaliny.

donGURALesko x Małpa – „Ikar” (2015)

„Wprost stworzony dla występującego gościnnie Małpy – ciekawe, czy tylko ja czuję w nim posmak debiutu Pezeta i Noona?” – pytałem kiedyś w jednym z tekstów. Cóż, na pewno jest to muzyka klasyczna, na pewno wraz z wejściem toruńskiego rapera przypominają się wszystkie emocje towarzyszące jego przełomowemu dla undergroundu debiutowi z 2009 r. Zwracam też jednak uwagę na dramaturgię, to, jak podkład jest hamowany, w jaki sposób wraca; na refren, bo poza tym DGE jest po nim jeszcze drugi, rymowany cutami przez Chwiała. I na ożywczy kontrast między gradem odniesień Gurala a prostotą kompozycji.

The Returners x Sarius – „Ostatni raz” (2016)

Nie będziesz grać w pierwszej lidze producentów rapowych w Polsce, o ile nie umiesz dobrze rozegrać patosu. Rap żywi się nim od lat 90., odkąd pokochał grobowe fortepiany i skrzypce, a nad Wisłą mamy go od stuleci wpisanego w DNA. „Ostatni raz” to jakaś dworska, operowa fantasmagoria podana w tempie 80 uderzeń bębna na minutę. To również beczka prochu, którą Sarius detonuje z pierwszym rymem rzuconym na werbel. Kawałek podchodzi z „Nowej starej szkoły”, wydanego nakładem Prosto producenckiego longplaya Returnersów. Jakim cudem nie był singlem?

Włodi x Ero – „IBNM” (2017)

Tu stopa nie robi „bum”, uderza krótko i głucho. Hi-haty idą seriami. I to był bardzo dobry pomysł, żeby dwóch warszawskich hiphopowych konserwatystów (z otwartą głową, niemniej jednak) zameldowało się na tym podkładzie. Ma to, czego Włodi zawsze w bitach szuka – dźwiękowy odpowiednik tetrahydrokannabinolu. Jest też oszczędny, zredukowany, co wskazuje na ewolucję, bo młodsi Returnersi, podobnie jak większość rapowych producentów, popełniali grzech nadmiaru. Tu wszystko jest na swoim miejscu i gra ze sobą. Klasyk w momencie wydania.

Kosi x Ero – „Miejska komunikacja” (2019)

Na płycie Jetlagz, wspólnej inicjatywy Kosiego i Łajzola, Returnersi przekonali mnie, że mogliby się pokusić o płytę ambientową. „Black Book” Kosiego i Ero to dalsze działanie według motta „mniej znaczy więcej”. Monotonny pisk wybrzmiewa prawie jak dron, wszystko budowane jest na basie i bębnach, prezentuje się surowo, by nie powiedzieć: obskurnie. I bardzo dobrze, w końcu mówimy o krążku, który koncentruje się na tych niedoświetlonych częściach miasta, jakie po zmroku pokrywa się farbą. Jak najdalej od popu.

Oki x Otsochodzi – „Nowy czek” (2020)

W czasach gdy Tytus z Asfalt Records prowadził jeszcze audycję w radiu, taki hip-hop nazywano by akwarystycznym. Od razu wjeżdża syntestezja – bit leje się jak miód, pachnie trawą, grzeje niczym sierpniowe słońce. Czegoś takiego można by się spodziewać na jakiejś wakacyjnej kompilacji sygnowanej przez Himalaya Collective. Do czegoś takiego mógłby się dograć Bryndal, Prykson Fisk albo Sensi. Tymczasem wjeżdża platynowe towarzystwo – Oki oraz Otsochodzi. I płyną pięknie, zwłaszcza gdy tekstu nie słucha się zbyt uważnie.

W.E.N.A x Opał x FonTam x Onar – „Szklane domy” (2021)

„Ten bit to poezja, każdy poleciał na nim jak bóg” – czytam w komentarzu na YouTube. Gdyby nie wyeksponowana linia melodyczna (przypomina mi się teleturniej „Szansa na sukces”) i bębny na sterydach, można by mówić, że to produkcja „jak kiedyś”, ze szkoły warszawskiej, nawet skrecz Chwiała przypomina prime time didżeja Deszczu Strugi. Stołeczna reprezentacja odnajduje się na podkładzie świetnie – Wena brzmi jak na „Dalekich zbliżeniach”, Onar jak w czasach, gdy dogrywał się szybkiemu Szmalowi, choć i śląski sznyt Opała znakomicie się sprawdza. Czuć, że The Returners nie cierpią na zaniki pamięci czy tożsamości.

Dwa Sławy x Pers x Łona – „Wstępnie nie” (2022)

Weź tylko nie zabij tego groove’u, pozwól mu płynąć, wyczuj, zapomnij o tym, ile bliżej masz do Berlina niż do Filadelfii – to jest moja modlitwa niewierzącego, którą często wznoszę, słysząc dobrze zapowiadający się numer produkowany przez rodzimych producentów rapu. „Wstępnie nie” to Returnersi w wydaniu amerykańskim. Podkład nigdzie się nie spieszy, bębny brzmią masywnie, ale nie ostro, krągłość muzyki imponuje. I wszyscy zaproszeni za mikrofon umieją się tym cieszyć, umieją to celebrować.

Hałastra – „Heinz” (2023)

Mocne, choć przyduszone, przygaszone bębny. Kwaśne lo-fi z odrealniającymi całość dzwoneczkami na dalszym planie. Żadnego wychodzenia przed szereg, żadnych popisów, nawet Chwiał, który lubi sobie gramofonami poopowiadać, trzyma się nazwy zespołu (Hałastra!) w repetytywnym refrenie. Ot, szlachetna monotonia przywrócona do łask jak szerokie spodnie, rap zmęczonej, przebodźcowanej głowy i Returnersi, którym bliżej tu do 1988 niż do ścigania się z młodym producentami paczkowanego trapu i drillu.