Najbardziej niedocenieni. Po nominacjach Polish Hip-Hop Music Awards

W lipcu, a więc wcześniej niż w zeszłych latach, po raz trzeci zostaną przyznane hiphopowe nagrody branżowe. Nie są jedyne, zaledwie miesiąc temu przyznano Popkillery. PLHHMA ma jednak kilka przewag – nie jest związana z jednym konkretnym portalem, nie rozdziela statuetek na te od gremium i te od publiczności (przy okazji ogranicza rolę tej drugiej, przez co nie mamy do czynienia ze sterowanym poprzez social media artystów festiwalem popularności), zaś samo gremium, choć węższe, to skupia osoby czynnie i regularnie rapem się zajmujące.

We Wrocławiu (a od drugiej edycji – w Płocku) nie premiuje się dawnych zasług, działalności regionalnej, kontaktu z fanami, ustanawiania trendów, nie próbuje się wyodrębniać rapu klasycznego, alternatywnego, lirycznego, ulicznego czy nowej szkoły (choć jest undergroundowy, również dyskusyjny). Nie ma tu tej bardzo odczuwalnej w Warszawie potrzeby nagrodzenia wszystkich, żeby nikt się tylko nie obraził. Jest bardziej merytorycznie i według jaśniejszych kryteriów.

Dobrze widać to po ogłoszonych wczoraj nominacjach, które każdy oceni oczywiście według gustu, niemniej raczej obędzie się bez pytań: „co ten artysta/ta płyta tu robią?”. Podziemie przeczesano od susk, przez Kolektyw Fala, aż do Inicjatywy. Nie zapomniano o wyborach nieoczywistych, patrz Maro Music w wydarzeniach albo Fiszoski z Sektą w debiutach. Konarski w epkach czy Pstyk w instrumentalach to selekcja raczej oczywista, ale wyłącznie wtedy, kiedy bacznie i z bliska ten rap obserwujesz. I kiedy niczego nie zasłania ci dyktat wyświetleń – pięć nominacji Barto Katta jasno pokazuje, że szczęśliwie nie był priorytetowy. Szerokie ujęcie tematu bez maniakalnego mnożenia kategorii? Tak, to możliwe.

Inicjatywa to dla mnie po prostu polska hiphopowa płyta 2022, a nie tylko undergroundowa. Ale ukłon w stronę gdyńskiej ekipy jest nie do przecenienia.

Cieszę się bardzo, że oprócz nośnych singli rzucono światło na utwory, które powinny nimi być choćby ze względu na zaszczepioną dawkę emocji – „Dzięki ci tato” Ćpaj Stajlu czy „Dzisiaj nie możemy umrzeć” Dwóch Sławów to numery serio, odpoczynek od wszechobecnego rapu memu i prowokacji. Super, że nie umknęła tak stabilnie wysoka, że aż nużąca forma Soulpete’a, kompleksowa działalność HWR-a i spojrzenie tak własne, jak to Kościeya. Ale skoro jest tak dobrze, to… poszukajmy dziury w całym, największych nieobecnych tego zestawienia.

HWR w 2022 r. pracował na uznanie bardzo ciężko, choć jeśli chodzi o wkład didżejski, to dla mnie nikt jak Chwiał na płycie Dwóch Sławów.

Ńemy w 2022 zrobił najeżoną gwiazdami płytę ze znanym rapującym aktorem Sebastianem Fabijańskim, dorzucił hymny buntu i nonkonformizmu na Hedorze (na której obok Pryksona Fiska jeszcze rapował), a rok zakończył, prezentując swój beattape „Omo-sa”. Można powiedzieć, że o ile facet studiuje mrok, lo-fi i lata 90. niczym Przemysław „1988” Jankowiak, o tyle z zupełnie innymi, choć równie niepokojącymi rezultatami. Generalnie samo gęste, zawsze we własnym stylu, zawsze z ogromną pieczołowitością, dbałością o detal. A mówi się o gościu o wiele za mało, nawet jeśli robi hity takie jak opatrzony folkowym samplem „Idealista” czy electropopowy „Szlagier”. To powinna być nominacja do producenta roku. Może uda się za 2023, po płycie Włodiego?

Nominacja dla Hedory może jakoś osłodzić Ńememu brak indywidualnej nominacji. No i przy okazji nagród Popkillerów też go doceniono.

Dyskografia Urbanskiego za 2022 r. imponuje. Produkowane przez niego bardzo dobre płyty Jerzyka Krzyżka i Tymka za nic miały gatunkowe szufladki. Punk, funk, trap, pop, alternatywa? Wszystko, a nawet więcej, podane tak, by podbić w wokalistach to, co w nich najlepsze, a nie się popisywać. Do tego jeszcze choćby Pezet z Natalią Szroeder i inne kooperacje. Krzywda stała się tu wielopoziomowa – Krzyżykowi należała się nominacja do debiutu roku, Dystape (rzecz z prowadzonej przez Urbanskiego wytwórni Dyspensa) mógłby rywalizować o mixtape roku, a „KARMA” Tektoniki i spółki – o teledysk i kooperację roku. O producencie roku nawet nie będę wspominać.

Nieobecność Himalaya Collective pośród instrumentalnych płyt roku to chyba największe zaskoczenie. Ja rozumiem, że to pewno kategoria dla gremium najtrudniejsza, ale za „Latawcami” stałe szanowane U Know Me, wiele rozpoznawalnych producenckich ksywek (m.in. Szatt, Pers i Moo Latte). Pomysł spotkał się z jakością i nawet Bartek Woynicz (swoją drogą członek gremium) napisał na „Nowej Muzyce”, że to „bardzo przyjemny soundtrack pod wakacyjne, słoneczne dni wypełnione odpoczynkiem. (…) Przynosi relaks najwyższej próby. Ten album to też rewelacyjna wizytówka – jak słychać – silnej, rodzimej sceny bitowej”. No właśnie, co zatem się wydarzyło?

Bardzo by było miło mówić o tej bardziej klasycznej, hiphopowej produkcji i nie mieć przed oczami 40-letniego pana, którego uwiera rzeczywistość, przez co głośno skanduje i niemożliwie chrypi. Taką możliwość zapewnili Ziomcy, których „HHARMIDERR” jasno pokazał, że szerokie spodnie inaczej będą teraz na młodych leżeć. Wieje od tego wydawnictwa zimnem współczesnych nagrań, pachnie trawą na receptę, mięsień stłuczony po zderzeniu z dorosłością jest z pewnością do rozmasowania. Należała się nominacja do epki roku.

Mam świadomość, że kiedy dyskutujemy o singlach roku, to popularność akurat w tym wypadku ma znaczenie. Najbardziej brakuje mi utworu, który przekroczył milion wyświetleń, a przy tym stanowi definicję rapu wyrazistego, zostającego w pamięci. „Melodyjki” Borixona to wypadkowa Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, „Nienawiści” Kassowitza i Grand Theft Auto: Kielce. Nieregularność i plastyczność nawijki weterana, gryzący bas i klip z asthmą to wszystko święto muzyki miejskiej.

Z wszystkimi nominacjami PLHHMA można zapoznać się TUTAJ (i przy okazji oddać swoje głosy).