Raper ludowy
Złe demony pokonuje na krążkach / ty mordo daj Wiedźminowi pieniążka / tu każdy chce żyć jak jaśnie wielmożka / marzy się, siedząc w bistro na pierożkach – rapuje gliwiczanin Skorup, a ja nie mogę się nie uśmiechnąć. Kiedy wokół jeszcze bardziej niż zazwyczaj myśli się nad tym, co wypada, a co nie, a twórcy dostają zadyszki, usiłując nadążyć za trendami, ten facet kolejny rok jest po prostu sobą. Gdzie tu pędzić, liczy się wolność. Moda przecież tak czy siak zatoczy kiedyś koło.
Znakiem rozpoznawczym Skorupa wydaje się gadane, gęgane, dzielone flow, z tą nosową barwą B-Reala. Do tego naiwność, niekoniecznie ta dziecięca, raczej ze sztuki naiwnej. Raper umie przełożyć rymy, poszarpać nawijką, ale jest w tym nader powściągliwy i może szkoda. Dokonująca się po dwóch minutach zmiana stylu rapowania na bardziej napastliwy, doskakujący w „Ale to leci” wypada dobrze. I chciałoby się tego więcej, zwłaszcza że w kawałku tytułowym śpiewny styl właściwy raperom z przedrostkiem Lil i Young wnosi sporo świeżości i sprawdza się.
To jedno z niewielu zaskoczeń płyty, przynajmniej tych pozytywnych, bo dłuższą recenzję Winiego, bulgoczącego niezrozumiale w „Paciorkach jednego różańca”, raczej sobie daruję, chwaląc za to kolejny formalny popis Mopsa. Skorup maluje świat, w którym chłop przy ognisku gra Dżem, a sąsiad potrafi ciepnąć z balkonu donicą. Prywatka jak za komuny z jednej strony, stare anioły wiślańskie z drugiej. Ten humor to nie Masztalski – zapewnia raper. A jednak trochę tak! Tak samo ten refren w „Hip Hopowym życia stylu” (świetne skrecze HWR-a!) to trochę Doniu. Nikt się na elegancję nie umawiał, choć częstochowskiego rymowania na pierwszy rym, który przyjdzie do głowy, jest zdecydowanie za dużo. Ale pada nie znam żadnej influencerki / chłodzim piwka, palim koperki / resetują w lesie spacerki / grillują się góralskie serki, a ja znowu się uśmiecham.
Słuchając braci Jaz, chciałoby się czasem, żeby mocniej docisnęli tym basem, ostrzej pojechali z tymi bębnami i może nie przesadzali z umelodyjnianiem tych numerów tak bardzo. Ale trzeba producentów docenić, że niezależnie od tego, czy to nowa szkoła, czy boom-bap, czy sythwave’owe klimaty, to zawsze będą wydeptywać do celu własną drogę. Tu nie ma gotowych linii rytmicznych, zawsze coś nietypowo przełamią. Nie ma aranżacji z youtube’owych poradników. Super wyszła trapowa „Nasza C Klasa” z pozytywkowym motywem przewodnim, przestrzeniami, tym chórkiem i dopowiedzeniami. Równie dobrze „Prawy do lewego” z jazzem wylanym na tłuste stopy i werble. Po samych synthach „Widoku jak w Minecraft” czuć singiel.
W „Widoku…” występują „lokalsi” – Stevie Boyka i Frost, ale na „Dębowych mocach” każdy czuje się jak w domu – goście (poza już wymienionymi jest jeszcze Sensi w trybie reportażowym, zawsze dobry Kas z Afrontów, znakomicie korespondujący z gospodarzem Łysonżi z Proceente, gitarzysta Edward Chmielarski, wokalistka Monika Cichoń i didżeje Pete i Jazzy M) opowiedzą o szykowaniu syna do przedszkola i córy do szkoły, są u siebie. Ale taki jest właśnie Skorup. Nauczono go szacunku do ludzi, ma w sobie wewnętrzne ciepło i żadnych pretensji do świata. Masz wrażenie, że to ten gość, który odleje ci z baku benzyny, jak jedziesz na oparach, i dołączy do knajpianego „sto lat” nawet wtedy, gdy nie zna solenizanta.
Płyty nie ma jeszcze na streamingach, będzie we wrześniu, za to można ją sobie kupić (gliwiczanin wydawał się u Rahima w MaxFloRec, teraz jest na swoim). Warto już choćby dla samego, wzruszającego „Ale nie dla mnie”, manifestu własnej wartości, wiary w obraną drogę i zarazem dowodu na zgrabne posługiwanie się słowem.