Proszę Pań, jak tam współpraca? (ranking, miejsca 14-8)

Czy właśnie pokazany remix „Złej dziewczyny” DJ-a Decksa i Aśki Tyszkiewicz, przy okazji którego w studiu (i na planie klipu) spotkało się pięć zdolnych dziewczyn, zwiastuje coś więcej niż reedycję mixtape’u? Nie mam pojęcia, nie jestem wróżbitą, choć znajdzie się tu kropki do połączenia. Końcem maja internauci mogli sprawdzić, jak szóstka artystek łączy siły na scenie podczas gali wręczenia nagród portalu Popkiller. Wcześniej, w marcu, label 2020 pokazał, że trzy panie to część ich konstelacji gwiazd i nie zawahają się błyszczeć razem.

Czyżby zatem wreszcie scena kobiecego rapu, a nie tylko samotne wyspy (ostatnią jest Susk), które uruchamiają falę tęsknoty za nią? Nie przesadzałbym z optymizmem, w nominacjach Polish Hip-hop Music Awards wybierający wskazali „Rozwój kobiecego rapu i jego odbiór” jako jedno z pięciu najważniejszych wydarzeń 2021 r., bo rzeczywiście sporo się wtedy działo, niemniej teraz powodów do entuzjazmu jest jakby mniej. Nie wydarzyło się nic rewolucyjnego, nie czuć wiatru zmian. A zapowiadało się, że będzie wietrznie.

W 2021 sporo się działo w kobiecym rapie. I nie, nie chodzi tylko o „Szklanki” Leosi i „Big Mommy” Oliwki Brazil.

Dziesięć lat temu też były przesłanki, że coś się tworzy. „Czujesz, że kobiecy rap urósł w 2013 roku w siłę? Wyszły albumy Guovy, Ryfy Ri, Mi-Li, Gonix, epka WdoWy, twój mixtape… Na tle tego, jak niewiele działo się wcześniej, to właściwie pospolite ruszenie” – pytałem Lilu w wywiadzie dla Hiro. – Tak. Zauważyłam, że coś takiego się wydarza. Na szczęście w tym gronie jest parę zdolnych osób, bo inaczej moda na rapujące laski na zasadzie „nic się nie dzieje, wyciągnijmy z podziemia panienki” mocno by mnie zirytowała. Nienawidzę dzielenia rapu według płci – trzeźwo odpowiedziała łodzianka. I tak, sporo z nas chciało wtedy na tym samczym balu mieć poczucie kobiecej sceny, choćby trochę na siłę. Nadal chcemy, to wydaje się po prostu normalne.

Planowaliśmy K.R.E.M., inicjatywę, gdzie w różnych konfiguracjach miałyśmy nagrywać piosenki, niekoniecznie występując w jednym utworze. Oczywiście spełzło na niczym. Tu potrzeba determinacji, a w czasach gdy żadna z osób w projekcie nie żyje z rapu, taką determinacją nie jest miłość do muzyki, a pieniądze – mówiła mi (i Andrzejowi Cale) z kolei Wdowa o kolejnej próbie stworzenia czegoś wspólnie.

Fajnie, że Young Leosia jest na swoim i ma pod skrzydłami podopieczną Bambi. Miło patrzeć, jak Ryfa Ri angażuje się w skrajnie różne stylistycznie współprace (ostatnio z Agią), tworząc wokół siebie coś na kształt dworu albo chociaż babińca. Przecież wiele, wiele lat temu, pod koniec lat 90., K.O., Zoe i CSS łączyły siły w ramach wrocławskiego kolektywu SWMC, a w kiosku można było sobie kupić składankę pod wiele mówiącą o czasach nazwą „Uwaga, ostre kobiety” (a nie niej m.in. SNUZ Aśki Tyszkiewicz).

Nie chcę cofać się tym razem aż tak głęboko, proponuję co innego. Ranking pokazujący, jak paniom szło współdziałanie – bez chodzenia wokół nich na paluszkach, parasola ochronnego i zachwytu nad samym faktem, że zechciały się skrzyknąć, bo podwójne standardy hamują jedynie rozwój. Reguły są proste – minimum trzy nawijające dziewczyny poza stałymi zespołami (czyli np. duet Córy z gościnnym występem Maggy Moroz odpada). I żadnej muzycznej archeologii, bo niespecjalnie jest się do czego cofać, a skrajnie inne możliwości sprzętowe zabrałyby formule rankingowej sens. Zapraszam zatem na pierwszą część, czołówka jutro.

14. „Co za ziom” – MCIllo, Lilu, Mi-La, Dore, Gonix, Mona, Madifa, Sista Flo (2014)

K.R.E.M. to nie było żadne crème de la crème. Miało być miło, zostaliśmy z numerem, który obrzydził kolektywizację kobiecego rapu na lata. Brakuje równego poziomu raperek, stylu, pomysłów na kąsanie tego bitu – wydaje się, że wszystkie panie poza Gonix jadą poniżej swoich możliwości. Miało być funky. Nie jest, nie buja, wejścia są za długie (kawałek trwa ponad sześć minut!), zbyt letnie, to spotkanie na koniaczek w Ciechocinku, żaden tam wieczór panieński. „Co za ziom” jest seksualne i niebezpieczne jak autobus podmiejski w godzinie szczytu. Niby duszno, wszyscy się o ciebie ocierają i buja, ale marzysz o tym, żeby wysiąść.

13. „Ręce do góry” – Dore, Gonix, ZuoZone (2016)

Czy to ma sens? Rozstrzeliwanie bitu hi-hatami, szarpanie basem, gdy zaczynasz od zaszumionego jazzu, a kończysz równo, bardzo mocno bijącymi bębnami? Zderzenie pań z dwóch różnych pokoleń i dopchnięcie trzeciej na refrenie w trzy minuty wydaje się wystarczającym wyzwaniem, a tu zrobiono jeszcze wszystko, żeby komunikację z odbiorcą utrudnić. Nie ma partnerstwa, jest żywy dowód na to, że Gonix czyta taki podkład lepiej od weteranki i wrażenie obcowania z postmodernistycznym musicalem Baza Luhrmanna, tylko bez tych kolorów i bez tego rozmachu.

12. „Wice wersa” – Dellis, Ryfa Ri, Ziuta (2014)

Producent Zbylu miał dobry pomysł z „Ladies Rapem”. Rzeczywiście pokazał różne oblicza rapujących pań – od Guovy w 2013 r. poczynając, na Jeyi trzy lata temu kończąc. „Wice wersa” jest popisem Ryfy, która brzmi, jakby rapem żyła i czuła go instynktownie. Niestety, po tym, co usłyszałem, nie wierzę w pewność siebie Dellis, mam ją za udawaną, do tego zdarza się jej paskudnie przestawić akcent, nie trafić z rymem w werbel. Ziuta jest spięta i szuka jeszcze swojego głosu, choć ewidentnie ma co przekazać. Jeżeli inicjatywa ośmieli inne dziewczyny, to dobrze, w roli wizytówki kobiecego rapu w Polsce numer się nie sprawdza, już prędzej utrwala stereotypy. Dużo słyszałem takiego rapu. Za dużo.

11. „Gdzieś w sercu miasta” – Dore, Lilu, Mona, Madifa, Fala (2013)

K.R.E.M. po raz drugi. Intrygujące jest słuchanie tego bitu w dobie czerpania z jersey clubu i to pomimo słabego miksu – wyprzedzał czasy. Rzucona przez Dorę z Paręsłów sekwencja rymów Zimą na dworcu z ekipą na rolkach / w podziemiach na Solcu nawijki po lolkach nadal jest jedną z moich ulubionych w polskim rapie. Ten wysoko śpiewany, nieśmiały refren Lilu ma swój urok i swoją zaraźliwość. Niestety kawałek byłby lepszy, gdyby kończył się po zwrotce Mony. Madifa słabo czuje rytm, Fali nie idzie nawet wtedy, gdy się podpiera Osiecką i wymyka przejściem w bicie.

10. „Ej, Sis” – Ryfa Ri, Zui, Mei Bee, Córy, Meggie (2023)

„Girl power! Przedstawicielki różnych stron damskiej sceny rapowej połączyły siły i przygotowały na tegoroczne Popkillery wspólny siostrzany manifest. Ej, Sis powstało z inicjatywy Wdowy a numer wyprodukował Sir Mich” – czytamy w opisie. „Rapowanie się skończyło z końcem zwrotki Ryfy” – czytam w komentarzach. I nie jest to rzecz jasna sprawiedliwe, ale… Córom brakuje energii, to śpiewanie po koleżeńsku, do siebie nawzajem, nie czarna muzyka wychodząca do ludzi. Śmiałość Zui ograniczyła się do stroju, to występ na sztywno, Mei Bee też brzmi, jakby wszystko, co ma do zademonstrowania, rozpuściło się w tremie, to nie jest siła przebicia debiutantki mającej wzbić się w grę i wyrównać poziom estrogenu na scenie, wypychanie jej live na galę to – póki co – niedźwiedzia przysługa. Obiecująca jest natomiast Maggie z tą intonacją raperów z generacji Malika Montany, niskim, donośnym głosem i dziewczęcym serduszkiem z palców na koniec. Czemu dostała tylko 20 sekund?

9. „Candy flip” – Dziarma, Margaret, Young Leosia (2023)

W Clubie 2020 kobiety mają głos – zapewniają wykonawczynie. Wierzę. My jak TLC – nie no, w to uwierzyć już nie sposób. Co nie znaczy, że jest źle, zwłaszcza jak na osoby posługujące się rapem, nie raperki. O ile niewielu wie, czy Dziarma umie pisać i w jakim stopniu robi to sama, to na pewno umie nawijać – gdy rzuca Tomboy jak Princess Nokia na ten bit, to mieści to tak, że iskry lecą. Margaret jest w porządku, ten jej senny, mamrotany styl od razu pokazuje, że jest muzykalna, pracowita, świetnie w muzyce zorientowana. Czar pryska i temperatura spada wraz z miaukliwym sylabizowaniem Leosi, która wciąż jest fenomenem na każdym polu poza tym muzycznym. Proszę nie wymawiać ksywek Cardi i Nicki nadaremno.

8. „Nie przy garach” – Sasza, KaWu, Zyga, Rust (2013)

Można się tu czepiać czytelności i rytmiczności przyspieszeń (Sasza) czy kontroli głosu (KaWu). Rust z Zygą sygnalizują spory – i jak czas pokazał, niewykorzystany – potencjał. Ta pierwsza warsztatowy (wchodzi jak do siebie!), ta druga tekstowy, choć szkoda, że piętnuje wszystko, z czym dekadę później nadal musi się borykać np. Susk. Dość zrzędzenia, bo tu przecież o radość rapowania, o pasję chodzi. Tę, która każe wydać wszystko, zjechać całą Polskę i nagrać niezależnie od przeszkód. Jest wyczuwalna w słonecznym bicie, jest w każdym wejściu. Mamy w tym wszystkim więcej hip-hopu niż dopieszczonych, reżyserowanych od A do Z projektach bez duszy. A jak się komuś spodobało, to jest jeszcze jeden spontan, z dodatkowym udziałem Big A. Ja, jako umiarkowany koneser dziewczyn rapujących jak Sitek, obstaję przy tym.

Kontynuacja rankingu (miejsca 7-1) – TUTAJ