Na 50 lat hip-hopu, cz. 5. Szkoda zachodu
Zdarzają się dni tak gorące, że całe powinny składać się z siesty i masz wrażenie, że nawet komputer prosi cię, żebyś do niego nie siadał. Możesz wtedy spróbować coś zrobić i przekonać się potem, że rezultat tej pracy jest nic niewart. Albo…
9. Gangsterski funk prosto z jachtu
Albo możesz nalać sobie czegoś zimnego, wyciągnąć się na balkonie na leżaku, położyć na twarzy mokry ręcznik i puścić DJ-a Quika. Tak, to wszystko na faktach, życie po wielokroć pisało mi ten scenariusz na jedenastym piętrze w warszawskim bloku, gdy powietrze wyglądało jak woda, a wielka płyta była płytą grzewczą. Miałem swój najtańszy bilet do Kalifornii.
Dlaczego Quik? To prawdopodobnie najlepszy producent Zachodu, który nigdy nie pogodził się ze zmierzchem zaproponowanego tam brzmienia. A właściwie muzyk dopinający swoje wizje na ostatni guzik – świetny w samplingu, komponowaniu, aranżowaniu, niezrównany w adaptowaniu żywych instrumentów. Ma za sobą gangsterską przeszłość, był Bloodsem, zresztą według miejskiej legendy brak „C” w ksywce (Quick brzmiałoby naturalniej) ma się brać z nienawiści do ich największych konkurentów, czyli Cripsów. Zaznał kilku lat bezdomności, pięciu miesięcy więzienia (szantażowała go własna siostra), smaku branżowej zdrady i branżowego konfliktu, pod wieloma jego rzeczami nawet go nie podpisano. A w numerach nadal jest słońce, pasja i seks. Leją się z głośników, sprężynują jak na funk przystało, jakby namaścili je Prince, Roger Troutman, George Clinton i Bootsy Collins. Zresztą część dawnych mistrzów to idole, ale część to po prostu znajomi.
Quik mógłby mieć na swoich płytach lepsze ksywki – typ był przecież na „All Eyez On Me” 2paca, „Black Albumie” Jaya-Z, „LAX” The Game’a i „Restless” Xzibita. Byłby w stanie brzmieć modniej, zarzucić G-funk, zamiast zaokrąglać mu każdy kant i doprowadzać go do perfekcji. Rapować składniej. I całe szczęście nie chce. Chętnie nagrywa z kolegami, których nie zmienia jak rękawiczki. Teksty pisze mu życie, gdy przeżywa je do zapętlonego bitu. Fader celnie napisał, że facet wygląda i brzmi, jakby dopiero co zszedł z jachtu. Na nic się nie napina, vibe zawsze ma pierwszeństwo, muzyce trzeba dać się porwać, pozwolić jej mówić. Słuchacz nie liczy mu rymów, nie zapamiętuje mu wersów, te głupsze puszcza mimo uszu. Zresztą najlepsze linijki Quika to te z hermetycznych wywiadów o produkcji. Na przykład: MPC 3000 (czyli bitmaszyna firmy Akai – przyp. Flint) to moja prawa ręka, a jestem leworęczny.
Płyta „Rhythm-Al-Ism” z 1998 r., choć niezwykle przyjemna i z ewidentnym potencjałem sprzedażowym, ma adnotację: Ponad 70 minut muzyki wolnej od komercji. Na tej płycie Quik zaczął czuć, że jego muzyka jest naprawdę jego. Na tej płycie znajduje się Medley for a „V”, ponadsześciominutowy hołd dla… waginy. Bogato brzmiący jam zaszczyca Snoop Dogg, właściciel najbardziej miękkiego, odruchowo klejącego się do bębnów stylu. Jest też Nate Dogg, król jedwabistego, piżmowego refrenu. Oprócz tego mnóstwo pomniejszych raperów, których nie wspomnę, by zostawić trochę miejsca na gitarzystę (cóż za psychodeliczne solo!), flecistę i wokalistę soulowego, towarzystwo dodające klasy niezawodnemu groove’owi Quika. Jak podsumowuje RapReviews – quintessential West Coast Party.
10. Ciężko jest brzmieć lekko
Zabierzmy to spowrotem na betonowe ulice / oryginalne podkłady, od prawdziwych grających na żywo emcees / taktyka rodem z placów zabaw, żadnych królików z kapelusza / po prostu klasyczny rap w wykonaniu Jurassic – to refren „Concrete Schoolyard” grupy J5, kwiatek włożony w 1998 roku w lufę złotego czołgu z logo wytwórni No Limits, piasek rzucony w tryby gangsta rapu. Muzyka bujająca, słoneczna, choć spalona innym słońcem niż DJ Quik.
Jurassic 5 to pochodna działalności Good Life Cafe, który stał się świątynią utalentowanych raperów z dzielnicy, bo w sklepie ze zdrową żywnością i jarzeniowym światłem znalazło się miejsce na scenę dla młodych artystów. Talentu, energii i idealizmu było tam tyle, że fascynować tamtejszymi wykwitami potrafili się nawet g-funkowcy – Snoop i Warren G. Więc może z tym innym słońcem to nie do końca prawda? W końcu muzyka jest jedna, a funk to funk.
„Concrete Schoolyard” to manifest ubrany w piosenkę – hip-hopową, ale bez wątpienia piosenkę – która brzmi jak skutek uboczny spotkania przyjaciół umawiających się, żeby jamować, freestyle’ować, skreczować. Hip-hop jako styl życia, ale bez tego podniecania się tym, ile kto nosi na sobie i jak drogą je jagodziankę. Wśród sześciu panów z dwóch połączonych zespołów tkwi przekonanie, że większa wytwórnia się na nich pozna, jest tu o tym wers i tak rzeczywiście będzie (w roku 2000), ale zajmie im to w sumie siedem lat niespiesznego muzycznego spaceru. Zachowają pogodę ducha i szeroki uśmiech, i tyle zwodniczy, że jednak kryją się zęby zdolne ugryźć nieoczekiwanym antysystemowym wersem.
You like the tone and how the harmony’s done – rapują twórcu To prawda, lubię tonację i harmonię, ale chyba najbardziej to, że nawet to kilka słów wykonanych jest na dwa głosy. Obdarzony niskim głosem, zdolny przy tum rapować szybko i gęsto Chali 2na jest naturalnym kandydatem na lidera i gwiazdę, ale nikt wcale nie gra na niego, u „Jurajskich” myśli się kolektywnie. W singlu, który ma zupełnie nieradiowe pięć minut i 20 sekund, artyści znajdują czas, żeby pośrodku utworu podśpiewywać sobie na drugim planie. Budowany na samplu z Ike’a Turnera i matowych bębnach, tworzony przez dwóch produkujących didżejów (Cut Chemist i DJ Nu-Mark) bit skręca, by ukłonić się zapomnianemu Disco Dave’owi.
Mamy nostalgię i sentymenty, nie ma natomiast ideologii. – To nie była jakaś głęboka potrzeba, nie było wielkich prób. Po prostu zaczęliśmy robić hip-hop, który się nam podoba. Nie pchaliśmy się na siłę do tego całego oldschoolowego ruchu, tylko nagraliśmy numery, które brzmiały tak, jak nam pasowało – mówił Chali 2na, kiedy mieliśmy okazję porozmawiać. Ideologi nie ma, jest za to ciężka praca. Przeglądam „How to rap” Paula Edwardsa pod kątem wypowiedzi J5. Grupę reprezentuje tam Akil. Mówi na przykład o nieustannej rywalizacji: – Współzawodnictwo leży w naturze mistrzów ceremonii. Ktoś rzuca za trzy punkty, ty też rzucasz trójkę ale lewą ręką, chcesz go przyćmić albo przynajmniej mu dorównać. Albo o kwestiach leksykalnych: – Studiuj słownictwo. Jego poszerzanie to konieczność.
To tylko wierzchołek góry lodowej. Raper opowiada jak słucha wokalistów z lat 20., muzyki arabskiej albo afrykańskiej, by złapać rytm, metrum, kadencje. Jak będąc kelnerem gimnastykował umysł pod kątem zapamiętywania wersów, choćby po to, by je swobodnie przed mikrofonem wykonać. Jak zapoznawał się z możliwie szerokim wachlarzem raperów, żeby dobrać w określonej muzycznej sytuacji odpowiedni styl, a przy tym wyrabiać własnych w opozycji do cudzych. Nie zaszkodzić o tym pamiętać ciesząc się muzyką, która wydaje się wypływać z głośników organicznie, porywać mimochodem – ciężko jest brzmieć lekko.
Cz. 1. Gładko, miło i z najlepszymi opowieściami
Cz. 2. Pozwolić rapowi być głupim
Cz. 3. Nie wszystko można kupić, bo nie wszystko ma cenę
Cz. 4. Południe ma coś do powiedzenia
Playlista zbierająca utwory z wszystkich części ” Na 50 lat hip-hopu”: