Homar w maśle i rozwalone łby. Słuchaj z Beastie Boys
Nie wypada mi pisać recenzji „Księgi Beastie Boys”, bo byłem zaangażowany w promocję tego dzieła. Ale też polska edycja blisko 600-stronicowej, wydanej nakładem Wydawnictwa Sine Qua Non książki pisanej przez dwóch członków legendarnego zespołu to wydarzenie, którego nie chciałbym na Raptusie zignorować.
Zrobimy zatem tak. Nie recenzuję księgi, ale wynajduję dziesięć fragmentów, w których Mike D. i Ad-Rock opiniują, wspominają bądź analizują cudzą muzykę. I każdy będzie mógł sobie ocenić ich horyzonty, humor, ucho, a także wysiłek tłumacza Jakuba Michalskiego. A ja dokładam do tego tracklistę.
Bad Brains „Pay to Cum”
Mike D: Czytaliśmy też wszystko, co mogliśmy znaleźć, na temat punka i hardcore’u, a nie było tego wiele: magazyn „The Face” oraz nowojorskie tygodniki „SoHo Weekly News” i „Village Voice”. Zwłaszcza te dwa ostatnie okazywały się przydatne, bo obok artykułów zawierały kalendarze koncertowe, a na ostatnich stronach można było trafić na reklamy nadchodzących występów. To w jednym lub obu tych tytułach pod koniec 1980 roku zauważyliśmy reklamę koncertu Bad Brains w Botany Talk House, malutkim barze w Chelsea. W tamtym czasie spędzałem niezliczone popołudnia, tańcząc w sypialni jak idiota przy Pay to Cum. Musieliśmy tam być. (…) Ten numer był zdecydowanie szybszy niż wszystko, czego słuchałem do tej pory, ale wciąż była to prawdziwa piosenka z popową melodią, którą uwielbiałem. (s. 49)
Funky Four Plus One More „That’s the Joint”
Mike D: Harlem i Bronx znajdowały się znacznie bliżej mieszkania rodziców, ale nie ośmieliłbym się zajrzeć do Harlem World, kolebki tej kultury. Zamiast tego kultura przyszła do nas. Składy raperskie i DJ-e z Harlemu i Bronxu zaczęli występować w centrum. Pewnego wieczora, ku naszej ekscytacji, w Rock Lounge koncert dali Funky Four Plus One More. Nie tylko nie widzieliśmy wcześniej na własne oczy grupy wykonującej rap, ale nie przypominam sobie też, żebyśmy mieli taką okazję nawet za pośrednictwem kaset wideo czy telewizji. Rap wciąż pozostawał w podziemiu, z wyjątkiem hołdu w postaci numeru „Rapture” zespołu Blondie. Tamtego wieczora w Rock Lounge czekaliśmy na koncert z taką podjarką, jakby to było The Clash w Palladium. Funky Four pozamiatali. Lil’ Rodney C i Sha-Rock okazali się kapitalnymi MC. Jeśli nie słyszałeś nigdy ich singla That’s the Joint, odłóż na moment tę książkę i posłuchaj, bo jest zajebisty. Elementy ich występu, dialogi, miks ich głosów – magia. Wbili nas w parkiet. Gdy wyszliśmy z klubu, czuliśmy się jak na haju, jakbyśmy właśnie zobaczyli i usłyszeli coś kompletnie nowego. (s. 100)
Malcolm McLaren „Buffalo Gals”
Ad-Rock: Gdy jesteś nastoletnim synem rozwiedzionych rodziców z Manhattanu, możesz coś podziwiać, ale z bezpiecznej odległości. W naszym numerze Cooky Puss kręciliśmy bekę z piosenki Buffalo Gals Malcolma McLarena. Była niezwykle popularna wśród naszych znajomych. Ciągle pojawiała się w nowojorskich klubach w ’83. Uwielbialiśmy ją, słuchaliśmy jej każdego dnia i co wieczór do niej tańczyliśmy. Czemu więc postanowiliśmy się z niej nabijać? Nie było wyjścia. (…) Buffalo Gals zawierało wszystkie elementy potrzebne słuchaczom z miasta. Rap, ciuchy oraz wykonujący to wszystko biały punk. Dzięki temu Run-DMC mogli pociągnąć to dalej i sprawić, że popularność rapu eksplodowała. (s. 118, s. 152)
T La Rock & Jazzy Jay „It’s Yours”
Mike D: It’s Yours wyszło w kluczowym dla rozwoju hip-hopu momencie. W 1983 roku Run-DMC wydali pierwszy singiel – „It’s Like That z Sucker MC’s” na stronie B. Wcześniej single wypuszczane przez duże wytwórnie zajmujące się rapem (Sugar Hill, Enjoy) sprowadzały się do tego, że MC rymowali do delikatnego podkładu z perkusji i subtelnego basu. (Chodziło o to, żeby nagrania trafiały na playlisty czarnych rozgłośni, w których dominowało R&B). Sucker MC’s zmieniło to z dnia na dzień. To niesamowicie prosty numer – tylko automat perkusyjny i nawijka. Prawdziwy minimalistyczny hymn b-boyów. Wkrótce ten bardzo podstawowy, zaprogramowany klaskany motyw dobiegał z każdego auta. Przyjęło się natychmiast, a takie rzeczy jak Heartbeat czy Rapper’s Delight odeszły do lamusa. Muzyka przyszłości nie miała już być grana przez muzyków, a programowana na automatach perkusyjnych TR-808, DMX czy EMU oraz syntezatorach firmy Roland. Ta przyszłość właśnie nadeszła w postaci „It’s Like That”, „Sucker MC’s” i – jeszcze dobitniej – „It’s Yours”. Russell (Simmons, współzałożyciel wytwórni Def Jam i producent wykonawczy – przyp. MF) nie mógł uwierzyć, że stworzył to ktoś spoza jego obozu. Tym bardziej że tym kimś okazał się biały dzieciak z college’u z Long Island. Nie żeby takich ludzi, tworzących hardcore’owy hip-hop, było więcej. Nikt inny się tym nie zajmował. Nic dziwnego, że Russell chciał poznać Ricka Rubina. (s. 156)
Led Zeppelin „Good Times Bad Times”
Ad-Rock: Nie ukrywaliśmy już tak bardzo tego, że słuchamy klasycznego rocka, a… no cóż, Led Zeppelin byli przezajebiści. Puszczanie tego numeru na full jest niczym zamaczanie homara w rozpuszczonym maśle. (s. 201)
Paul Simon „Kodachrome”
Ad-Rock: Na tych kilka dni, które spędzaliśmy w LA, Yauch wynajął jakiś śmieszny samochód sportowy, czerwone lamborghini kabriolet czy coś w tym stylu. Uznał, że to będzie „spoko” sprawa w Hollywood. W sumie miał rację. Lubił wtedy bardzo szybką jazdę. Po koncercie w Hollywood Palladium staliśmy na parkingu, gotowi, by gdzieś pojechać albo się rozdzielić i czymś zająć. Aż tu nagle podjeżdża Yauch w tym czaderskim, niskozawieszonym, wielkim czerwonym wozie sportowym. Opuszczony dach. Włączona kaseta Paula Simona There Goes Rhymin’ Simon. Leciał numer Kodachrome. Pamiętam, że pomyślałem: To NIE JEST coś, czego powinieneś słuchać na full w wielkim, czerwonym sportowym kabriolecie. Właśnie dlatego kocham Adama Yaucha (MCA, trzeci, nieżyjący już niestety członek Beastie Boys – przyp. MF). To totalny dziwak. (s. 264)
Eugene McDaniels „Headless Heroes”
Mike D: Numer, który spodobał się Q-Tipowi, był dość prosty. Beat, który zapętliłem, z dodanym dziwnym syntezatorowym motywem. Być może właśnie ta prostota go w nim urzekła. Wiele rapowych numerów, które uwielbialiśmy, opierało się na minimalizmie i surowości, głównie ze względu na ograniczenia sprzętowe w tamtych czasach. Tu liczyła się nie tylko produkcja, ale i redukcja. Tak samo jak Tribe słuchaliśmy wówczas sporo jazzu. Wszyscy w naszym zespole mieli zajoba na punkcie Milesa Davisa i jego niesamowitej, psychodelicznej, funkowo-jazzowej płyty „On the Corner”. Kolejnym naszym odkryciem była mało znana płyta Eugene’a McDanielsa, „Headless Heroes of the Apocalypse” – bardzo odważny, jazzowo-funkowy krążek z wczesnych lat 70. Tip też ją znał i bardzo cenił, więc próbowaliśmy znaleźć na niej jakiś fragment, który by się sprawdził jako sample w naszym numerze. W końcu postawiliśmy na fragment z piosenki Headless Heroes („Get it together / see what’s happening”) i wrzuciliśmy go do naszego kawałka. Był totalnie dziwaczny – i świetnie pasował.
Tip zaczął się wczuwać. Wręczyliśmy mu mikrofon i wziął się do roboty. Jego głos jest niezwykle oryginalny – zarówno jeśli chodzi o stylistykę śpiewu, jak i ton oraz kadencję. Nagrał kilka fragmentów, a potem musiał spadać. Skleciliśmy coś z tej jego improwizacji, żeby miało to bardziej zwartą strukturę i pozwoliło nam na dodanie naszych partii. Skończony numer – „Get It Together” – w jakiś subtelny sposób nawiązuje do minimalistycznego hip-hopu Tribe, zawiera mnóstwo niskich tonów, ślady muzyki funk, dobry beat i dodatkowy smaczek. Po dziś dzień, gdy widzę się z Q-Tipem, ze śmiechem wspominamy tamtą sesję. (s. 381)
Johnny Colon „Mira Ven Aca”
Ad-Rock: Jeśli wasi znajomi nie wiedzą, co to boogaloo, puśćcie im ten numer, a opadną im szczęki. Zaczną szukać płyt The Lat-Teens, Raya Barretto, Joego Cuby i wielu innych. (s. 425)
Bunny & Ricky „Bushweed Corntrash”
Mike D: Dopiero podczas nagrywania „Paul’s Boutique” zaczęliśmy kupować mnóstwo płyt w klimatach dub. W czasach „Check Your Head” mieliśmy wielką fazę na numer „Bushweed Corntrash”, wyprodukowany przez Scratcha, a wykonywany przez duet Bunny & Ricky. Wokale brzmią w nim dosłownie nieziemsko, dźwięk wiruje niczym pojazd kosmiczny, a Perry wykorzystał tam tyle efektów, że trudno się w nich wszystkich połapać. Przesunął granice produkcji muzycznej i wykorzystania efektów dźwiękowych znacznie dalej, niż mogliśmy sobie wyobrazić, a że też chcieliśmy tak działać, jego płyty stały się dla nas wskazówką. Gdy docieraliśmy do ściany z jakimś naszym pomysłem, zastanawialiśmy się: „Co na naszym miejscu zrobiłby Lee Perry?”. (s. 428)
Linton Kwesi Johnson „Fite Dem Back”
Mike D: „Rozwalcie im łby, bo nic w nich nie mają” – ten tekst stał się przez chwilę czymś w rodzaju hymnu przeciwników skinheadów. LKJ był dla nas inspiracją. (s. 547)