Dla Hedory wolność pachnie benzyną (recenzja)
Właśnie celebrowaliśmy 30-lecie gniewnego, wiecznie niestety aktualnego debiutu Rage Against The Machine. Nie wiem, co Zack de la Rocha i Tom Morello chcieliby dostać na urodziny swojego wspaniale krnąbrnego bachora, ale gdyby posługiwali się językiem polskim, rozważyłbym posłanie im epki projektu Hedora. Niby optyka polityczna inna, daleka od lewicowej, ale wściekłość na rządy, korporacyjny ład i uciemiężenie analogiczna.
Hedora to Prykson Fisk i Ńemy, żadne tam rozpuszczone wielkomiejskie dzieciaki, tylko synowie Siedlec i Sierpca, którzy nigdy nie mogli cieszyć się statusem adekwatnym do wkładanej przez lata pracy. Współpraca tych dwóch w konwencji antysystemowej i surrealnego lo-fi to bardzo dobry pomysł. Prykson nie dość, że płodny, to jeszcze ciąży ku (esencjonalnie hiphopowemu, ale jednak!) rymowaniu o rymach. Aż się prosiło, żeby ten niski głos, podbity dosadną artykulacją, pchał wersy ostre, odpowiednio ukierunkowane i by nie wybrzmiewał sam. Ńemy miał z kolei tendencję do odlatywania w abstrakcję, więc zejście na ziemię było wskazane. W dodatku przyziemność przekazu przełożyła się na takie dopracowanie formy, że grę słowem i układ rymów artysta mógłby wykładać.
„Nie boisz się?” – to pytanie wita słuchaczy na wstępie. I można się przestraszyć, np. hydraulicznej prasy basu, krótkich wymierzonych w spokój ducha i ucha sampli, precyzyjnie wrzucanych cytatów w „Siekierze”. Nie masz tu swojego zdania albo jesteś ruskim szpiegiem – grzmi Prykson. A Ńemy, odgrywający tu rolę zarówno rapera, jak i producenta, buja swoją zwrotką od lewa do prawa tak, że można dostać choroby morskiej.
I tak to działa dalej. Jeden z panów to walec, brutalna, równomiernie przykładana do bitu siła, drugi to finezja. W „Benzynowych kałużach” ten pierwszy irytuje się erą pluszowego buntu i gwiazdami propagandy wymyślonymi przy biurku, podczas gdy drugi odmalowuje pędzelkiem korytarze w rzeźni nazwanej życiem, z lodowatym spokojem kładzie refren, głoski są dla niego jak tworzywo, które można zbić czy rozciągnąć. Rage Against The Machnie miało płonącego buddyjskiego mnicha na okładce, Hedora ma cuty. Tu przemawia z gramofonów Włodi: jak Ryszard Siwiec płonę, byś myślał.
Najlepszy Prykson to ten, który w „Poetic Homicide” formułuje esencję płyty: gwałtem kładę wokale na tym barbarzyńskim bębnie / produkcje są brutalne jak rzeź klasy średniej. I zapowiada horror punk jak The Misfits. Jest dobry, gdy z niewystudiowaną pewnością siebie i znaczną rytmiczną biegłością mówi o Polsce bezgotówkowej w korporacyjnych rękach, choć ja cenię sobie ten moment, kiedy wspomina w „Wielkim trucicielu” o raku matki i wuja. Bezlitosny golem nabiera wówczas cech ludzkich.
Najlepszy Ńemy to ten, który w zawiesinie dźwiękowej „Złego miejsca” przemyka po palach bębnów i rzuca ironiczne system przypomina, że nie zainstalowałem dziś nic / uaktualnienia wjadą z asystą policji, a nafaszerowaną świdrującymi dźwiękami „Decepcję” przyozdabia poetyckimi określeniami w rodzaju zmechanizowanych świątyń gospel. Uwaga też na naszą najlepiej zarapowaną po angielsku zwrotkę w historii i pięknie wkomponowane w płytę „For Yoshimitsu B.”, kompozycję instrumentalną ze świetnie rozegranym samplem wokalnym.
Słyszę narzekania, że zaledwie 20-minutowe, acz gęste jak smoła „Eighty Seven” jest szurskie i spiskowe. Cóż, osobiście nie witam z otwartymi ramionami żadnych treści sprzyjających rozszerzaniu się pandemii ani prób symetryzowania w kwestii wojny na Ukrainie. Hedora to nie są jednak żadni pożyteczni idioci – po pierwsze, mózgi działają jak trzeba, po drugie, pożytek dla sensatów z tego niewielki, bo to nie jest krzykliwa, dosłowna nagonka w stylu Hucpy, artyzm bierze górę nad agitacją, zresztą to zawsze w kontrze, nigdy za czymś. Po trzecie, jakości, zwłaszcza hip-hopu, nie wypada oceniać podług tego, czy się z zgadzamy z treścią.
Jasne, rap o myciu rąk, zbierania psiego stolca, szkodliwości kopciuchów i zaniku efektywności pracy przy 40 godzinach w tygodniu byłby pożyteczny. A ja byłbym pierwszym fanem. Decyzji o tym, żeby go nigdy nie włączyć. Poza wszystkim Hedora jest niszowy i bez złudzeń mocarstwowych, dla koneserów, rzeczoznawców i muzycznych ciężarowców. Proszę męczyć o edukację w typie szkolnym tych namaszczonych na głosy pokolenia.
Czy to od takiego jadącego na oparach punku rapu uciekaliśmy po latach 90.? Tak, a o co chodzi? Asthma przypomniał, jak takiego rapu brakowało. I – żeby już zostawić to RATM ze wstępu – można trochę mniej tęsknić za naszym Run The Jewels. Może nawet sporo mniej? Mówię to, co jako stałemu słuchaczowi płyt hiphopowych zwykle nie przechodzi przez gardło. Chciałbym dłuższe!