Dawno jest po ptaszkach. O płycie Ryfy Ri i Panamy
To prosta sprawa – jeśli nie orientujesz się w obecnym polskim hip-hopie, idź tropem WCK. Zacznij np. od utworu „Intro”, gdzie splata się rap, taniec, malowanie, DJ-ing, a nawet deskorolka, którą w latach 90. śmiało można było nazywać piątym elementem polskiej kultury hiphopowej. Tu nikt nie boi się Warszawy, ekipa funkcjonuje w jej krwiobiegu, w zgodzie ze wszystkimi pokoleniami piszącymi dla niej uliczne hymny. Potem, jak już przetrawisz trzy albumy i jeden mixtape sygnowane trzema literami, można śmiało nurkować w niezliczone, ale zawsze co najmniej dobre projekty Kuby Knapa. Albo podziwiać energię, ucho do bitów i wrażliwość Mady, chodzącej encyklopedii rodzimego rapu.
Mógłbym dopisać, że się super złożyło, bo większość WCK ma swój absolutny prime, ale Knap pokazał to, okupując szczyt z tegoroczną „Kuchnią Polską”, Mada „niespokojem” i „Alchemią słowa”, można tylko żałować, że Ryfa nie ma w 2020 choćby EP-ki, a Skrubol nie zaznaczył imponującego progresu autonomicznym, fonograficznym śladem – pisałem w grudniu 2020 w recenzji WCK-owego „Skład Kru”. Po czym zaistniało klasyczne „mówisz-masz”. Skrubol – razem ze swoim młodszym bratem – zaprezentował „Sprzedam Merca”, mixtape brawurowy, bezczelny, z pomysłem i niepodrabialnym poczuciem humoru. A Ryfa? Dość powiedzieć, że nominowałem ją do Paszportu POLITYKI. „Za trzy płyty – nagradzane WCK (jak w większości nagród, grudzień jest 2020 wliczany na poczet 2021 – przyp. MF), epkę z Panamą oraz tworzony z Wdową i Reną projekt WRR – na których feminizm czy ciałopozytwność brzmiały naturalnie jak nigdy wcześniej i esencjonalnie hip-hopowo” – uzasadniałem wybór.
„Elo Polo Ideolo” zbudowane jest na fundamencie wspomnianej epki z Panamą. Uzupełnienie dodatkową porcją piosenek wznosi to wydawnictwo poziom wyżej, nie ma żadnego wrażenia, że coś tu dosztukowano, że coś do siebie nie przystaje. Jest magia wynikająca z połączenia wyszczekanej, pewnej siebie warszawskiej nawijki z zawsze wyczuwalnym ulicznym sznytem i soczystej, pełnej wrocławskiej produkcji, pokazującej, że w Mieście Stu Mostów zawsze oddychało się trochę głębiej pomimo wątpliwej czystości powietrza. Jeżeli nie wiesz, o czym piszę, to odeślę do tego, co na bitach WhiteHouse robił Sokół i Ero JWP, co z podkładami Erio zdziałali ludzie Szybkiego Szmalu i Warszafski Deszcz albo jak brzmi wysmażony przez Opiata i Panamę „Knurion” Kuby Knapa.
Ale już bez dygresji – bardzo przyjemne jest to wrażenie, że wszystkie twórczynie i twórcy „Elo Polo Ideolo” robią muzykę dla siebie. Tak, wiem, wszyscy tak mówią, ale za to prawie nigdy tak to nie brzmi. A tu mamy dźwięki lekceważące trendy bądź możliwości i oczekiwania polskiego słuchacza. Jest w tym kosmiczny funk lat 70., miękkie syntetyczno-rockujące r’n’b lat 80., bluesujące i bounce’ujące rapowe południe lat 90., a może nawet odrobinę nowo bitowego myślenia z Kalifornii lat zerowych. Nie ma natomiast skansenu, to twórczość bez wątpienia żywa. Clinton, Prince i UGK swoją drogą, niemniej najbliżej do wciąż aktywnych i wciąż chwalonych Big K.R.I.T.-a czy Sleepy’ego Browna.
Muzyka sobie przez Ryfę i Panamę przepływa, odbierają ją całym ciałem (Ania przecież profesjonalnie tańczy), tworzą ją całym ciałem. Dlatego rapuje się tu o lojalności, o niesieniu stylu, ale i o seksie, bo to najnaturalniejsza rzecz na świecie. To znaczy dla kogo naturalna, dla tego naturalna, bo raperzy pocą się, wiją i dukają niczym ósmoklasiści wysłani po paczkę prezerwatyw. Tak jak nie było problemu, żeby „seksowną” nazwać muzykę Pharella Williamsa, tak polskiego rapu do tej pory nie można było nazwać seksownym. No to już można i jest to na równi zasługa tego, jak produkuje Panama, i tego, jak nawija Ryfa. Bo jak nie ma piżmowych bitów, to nie ma wilgotnych wersów. A że raperka pokazuje przy okazji, że żeby śpiewać publicznie, jak się kochasz i jakie masz potrzeby, nie musisz być 90 x 60 x 90, świetnie jej z jej „dużą nóżką” i „rubasznymi piersiami”, to tym lepiej. To buńczuczność kobiecego, amerykańskiego r’n’b oswajana i dostosowywana do czasów. Trochę równoważona swojską prostolinijnością, ławeczkowymi spowiedziami do ucha ziomków pokroju tej w „Brolo”.
„Gro$$-pol” jest utworem programowym, jednak nie będę go cytować. Szczerze? Nie chce mi się, tak samo jak wnikać w ideę „Elo polo”, całą tę metaforę męsko-motoryzacyjną, która dla odbioru całości nie ma większego znaczenia. Ale ważniejsza od lenistwa jest chęć pokazania, że tym razem nie powinno się robić tego, co w pisaniu o rapie nagminne, również u mnie – odszczepiać tekstu od muzyki. Wejście w „Polonezie” – to po 90 sekundzie – jasno pokazuje, że to, jak gadka płynie, jest ważniejsze od tego, jak to jest napisane. Fantastyczny, czarno brzmiący chórek w „Polo-cockcie” to samo. Albo to lekceważące, niewymuszone „o wow” w reakcji na krytykę w „Polodadi”. To coś, czego trzeba po prostu doświadczyć, co trzeba wysłyszeć jak fakt, że Panama ostatecznie odczarował gitarę w kontekście polskiego rapu. Chlapnięcia, liźnięcia, muśnięcia zamiast piłowania kompozycji i klocowatych solo, co za ulga.
Ryfa zostawia z czymś więcej niż chęcią powrotu do jej płyty. Słuchasz numerów, patrzysz na klipy, idziesz na koncert, widzisz cały ten street team wokół artystki i myślisz sobie, że oni się po prostu razem dobrze bawią, że fajnie by się było poszwendać z tą paczką. W formule live polubiłem się nawet z „Polucjami”, gitarowo-plastikową piosenką, z tych, które najchętniej wyrzuciłbym poza nawias muzyki miejskiej, a jak już zostawiał, to dekadę młodszym artystom pokroju Maty i Young Leosi (zaczepionej chyba na płycie linijką o tym, że „szklanki” rymują się też do „Barbie”, nie tylko do „Hulanki”). Autorka „Elo Polo Ideolo” nie czyni takich kalkulacji, nie zastanawia się, czy wypada, a już na pewno – czy jeszcze wypada. I chwała jej za to. Jej i Panamy propozycja to obok Dwóch Sławów i Jerzyka Krzyżyka jak na razie absolutna rodzima czołówka tego roku.
Coś jeszcze? Może to, że recenzowaną płytę kupisz TUTAJ.