Łomża jest potworna!

Kiedy nowa grupa pojawia się na horyzoncie, zwykle stara się o to, by było wokół niej jak najwięcej zamieszania. Ksywki powtarzane są do znudzenia, żeby tylko zapadły w pamięć. Social media puchną od treści. Portale publikują – o ile mają ochotę albo interes – zapowiedzi mocarstwowych planów. Ale w wypadku Potworów i Spółki rzecz ma się zgoła inaczej. Jak zapytasz z głupia frant, „co było wcześniej?”, usłyszysz, że „hip-hop od zawsze”. Żadnego czajenia się z kawałkami, po prostu „UWAGA, NA WIECZÓR WLATUJE NOWY NUMER!” i tyle. Już żeby poskładać sobie do kupy personalia zespołu z Łomży, trzeba się postarać, bo nikt pod nos nie podsunie.

W sumie to żadna tajemnica, bo gdzieś tam na Instagramach się oznaczamy, ale nie mamy potrzeby wypisywać tego wszędzie. Działamy jako ekipa – mówią Potwory. I nie dość, że działają kolektywnie, to jeszcze spontanicznie, pod wpływem chwili, w myśl tytułu „Wstaje nowy dzień, więc leć na jam”. Nie planują – aktywność wynika ze spotkań towarzyskich albo i nie. Znikoma autopromocja nie jest elementem budowania wizerunku, jak w wypadku rapowych sław unikających pokazywania twarzy, mediów, celowo wyciszających się w necie. Artyści wydają się wschodnio otwarci i serdeczni, wychodzą jednak z założenia, że muzyka obroni się sama, a najważniejsze to nie mieć oczekiwań i być dość zajętymi hip-hopem, żeby nie marnować czasu na nerwowe guglowanie swoich ksywek. Teledyski są żywe, barwne, powyżej undergroundowych standardów. Nie ma za to ciśnienia, żeby je upychać wszędzie, gdzie się da.

Najbardziej wygadana i przebojowa z całej, licznej, w większej mierze samowystarczalnej drużyny jest dziewczyna: Sara. Ale słyszę, że połowa Potworów to bboys, tancerze, którzy znają się od najmłodszych lat. Kiedy PiS (tak, wiem, to nie jest najlepszy skrót) zawitało do Ciry, białostockiego rapera prowadzącego wraz z DJ-em Fejmem audycję w Radio Akadera, gospodarze natychmiast połapali się, że w tej ekipie się tańczy. I to rzeczywiście czuć po witalności, rozpierającej energii, luzie, optymizmie. Czuć było zresztą od zawsze – od Siły Dźwięq przez Stylową Spółkę Społem po Ryfę Ri. „Kolejne bonusy z życia są do zdobycia”, nawet jeśli pijanych ojców odbiera się z pracy o 16.

Breaking był i jest częścią kultury hiphopowej, zaś w miasteczkach pokroju Łomży szansa na to, że etos pozostał żywy i cztery jej elementy nadal będą trwać w syntezie, jest większa. Wywijanie na macie łączy się z malowanymi ścianami, a rap ze skreczem, choć didżeja w samym składzie Potworów akurat nie ma – gramofony (i mikser) nadal kosztują, nie są przy tym niezbędne, by tworzyć. Jak w jednym z utworów – „Brak floty? To do roboty! Tylko jak zarobić hajs, kiedy gramy za zwroty?”. Życie, przynajmniej to już nie te czasy, w których grać i samplować należało wyłącznie z winyli. I niestety też nie te, by hiphopową pasję dało się czuć wszędzie wokół.

Jeżeli chodzi o Łomżę, to przez ostatnie lata jest cisza. Nie ma koncertów, eventów hiphopowych poza jednym turniejem tanecznym Wirująca Strefa. Mimo wszystko miłość do hip-hopu wygrywa i nieważne, na jaką skalę, ważne, że sprawia nam to radość – twierdzą Potwory. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i tak okoliczności sprzyjają integrowaniu się, trzymaniu razem. Jeśli ktoś się tą kulturą czynnie interesuje, to duża szansa, że droga przetnie się z podobnym mu zapaleńcem. A już na pewno o nim słyszał.

Może dlatego Potwory i Spółka powiększały się organicznie. Wspólne spotkania w większym gronie, jamy, freestyle i tak jeden drugiego nakręcał do działania. Zaczęło się od dwóch osób i z każdym utworem zwiększała się liczba chętnych. Z teledysku na teledysk Potwory rosły w siłę i robiły się bardziej różnorodne. – Jesteśmy mieszanką różnych styli. Od ulicznego stylu JWP po filozofię Bisza, kończąc na blendach Northboia – mówią sami zainteresowani. I bardzo chwalą sobie to, że kolektywy wracają do łask – Warszawa ma WCK, Kraków ma Ćpaj Stajl, Gdynia ma Undę.Wiadomo, że podoba się to nam bardzo. Widać po tych składach, że są to ziomalskie zrywy i wychodzi to naturalnie. Wiemy to sami po sobie – dodają.

Właśnie ukazał się nowy numer pod stosowaną jakiś tysiąc razy nazwą „Reprezent”. A w nim lo fi, dużo basu, chóralny refren, deskorolka, schody i ujęcia z „rybiego oka”. Czy powoli zbliża się jakiś album? Artyści – a jakże – nie mogą tego powiedzieć. W „Leniwej niedzieli” mogą być bliżej Pharcyde, „Od łapy do łapy” Cypress Hill, a „Ugryź to” Mobb Deep, ale na pewno pieniądze można postawić na to, że jak już coś większego będzie, to boom-bapowe.