Konarski: Trzeba żyć, jest później, niż się wydaje (wywiad)
Konarski był jednym z bohaterów pierwszej części raptusowego przeglądu najciekawszych polskich rapowych płyt 2021 r. Ale „Kryzysem wieku średniego” zainteresowałem się nie tylko ja – Krzysztof Nowak z Rytmów umieścił go w dwudziestce najlepszych albumów roku, Dawid Bartkowski z Goodkid.pl pisał, że może się z przekazem utożsamić, i planował z raperem wspólne piwo, a Mateusz Osiak z Braku Kultury celnie konstatował, iż to „o całych pokoleniach tych szalonych czasów wiecznego wyścigu i niekończącego się stresu”.
Sęk w tym, że Konarski świetnie radzi sobie bez adwokatów, więc najlepiej oddać mu głos. Opowie wtedy o byciu rogatym nastolatkiem, wariowaniu od stabilności, muzyce bez granic i social mediach wyglądających jak słupy ogłoszeniowe. Wszystko to, a nawet więcej, znajdziecie w wywiadzie poniżej.
Kim jest Konarski? Poza tym, że gościem, który próbował już odwiesić mikrofon na kołek i jakoś mu się nie udało.
KONARSKI: Sam do końca nie wiem, po to mi właśnie całe to pisanie i rap. Ostatnio czytałem biografię Michelle Obamy i tam jest fragment o „stawaniu się”, że nie jesteś skończony, „stajesz się” cały czas, codziennie. I ja staję się nieustannie – mężem, ojcem, synem, bratem, dzieciakiem z najgorszym rowerem, gościem z pierwszą piątką w szkole, z pierwszym podbitym okiem, złamaną ręką. Uczniem, studentem z dziurą w butach, pracownikiem, małolatem z rogami na głowie, psiarzem. Gościem, który odkładał swoje pasje, bo zawsze było coś ważniejszego, aż postanowił sobie, że nie ma co odkładać. Trzeba natychmiast żyć, jest później, niż się wydaje.
Swoją płytę zaczynasz od siebie grzebiącego w starych papierach, kończysz lotem na Marsa faceta, któremu przyglądasz się z boku. Co tam właściwie zaszło?
W „Ksylemie”, utworze, który otwiera płytę, pada wers: „I już nie wiem w ogóle / czy to ja / czy to suma wyobrażeń innych o mnie”. Naprawdę tak czułem, rozpoczynając pracę nad albumem. Byłem pogubiony, dobiegłem do takiego miejsca, które kiedyś tam sobie wymarzyłem, z fajną żoną, dzieciakami, domem, dobrą pracą. Wszystko spoko, tylko co teraz? Co ja chcę robić dalej, nim zwariuję od tych samych ludzi i tych samych zajęć, rzucę wszystko i wyjadę do Australii sprzątać w biurowcu? Trochę to trwało, aż wreszcie znalazłem jakieś stare teksty, kupiłem sobie trochę sprzętu i tak poszło. Dzięki rapowi poznałem masę fantastycznych ludzi, nabrałem dystansu i przestałem brać siebie tak bardzo na serio. Co do lotu na Marsa z „Nie miejcie mi tego za złe”, to po prostu uznałem, że takie zakończenie płyty będzie zaskakujące i inne, a zależało mi na tym, żeby EP, krótka w założeniu forma, była różnorodna i pokazała pełne spektrum moich muzycznych przelotów. Bardzo lubię SF i lubię opowiadać historie. Samo wyszło. Choć może ucieczka w trzecią osobę w narracji i zostawienie wszystkiego to materiał dla jakiegoś terapeuty.
Jak to jest, że to, co robisz w ramach undergroundowej supergrupy Fillomatic, jest tak klasyczne, a twoje solowe rzeczy bardziej eksperymentalne?
Fillomatic to skład, który tworzymy razem z Ajkanem, Bartkiem Koko, Emikae, FAVem, Maką, Segim i jednoosobowym duetem Zaraz/ !kos. Wydane jesienią „Fillomatic LP” to akurat taki materiał, który jest mocno osadzony na ciętych samplach. FAV lubi esencjonalnie hiphopowe produkcje, a my lubimy produkcje FAVa. Ale nie kategoryzowałbym, kolejny materiał będzie pewnie inny. My nie działamy wirtualnie, kilka razy do roku „spędzamy się” się w jedno miejsce, pakujemy do studia, improwizujemy, trochę imprezujemy. Nie do końca wiadomo, co z tego wyjdzie, wszystko „staje się”. Nieustanna rywalizacja, gdzie musisz wymagać przede wszystkim od siebie. A ja nie mam w muzyce granic. Kiedyś przez dwa lata mieszkałem z metalowcem, punkowcem i fanem elektroniki. Siłą rzeczy musiałem słuchać wszystkiego. Swoją drogą, pokój dzieliłem z tym pierwszym. To brzmienie, ten wokal i do tego samplowane przemówienia nazistów niosły się po całym pokoju. Pamiętam do dziś.
Czy obawiałeś się, że proza życia tak odczuwalna na „Kryzysie wieku średniego”, wersy poświęcone pracy, wychowaniu dzieci, rodzinie, to coś, co odbiorcy w ogóle nie interesuje?
Nie, zupełnie. „Kryzys wieku średniego” powstawał w myśl zasady „Nigdy, kiedy piszę, nie zastanawiam się, co chcesz usłyszeć”. Piszę o rzeczach, które mnie dotyczą bezpośrednio, albo uciekam w abstrakt, gdzie można wcielić się od początku do końca w jakąś rolę i spojrzeć na jakieś zjawisko, rzecz, historię z innej perspektywy. Bawi mnie to. W muzyce – w odróżnieniu od innych składowych każdego dorosłego „ja” – niczego nie muszę. I wydaje mi się, że dla ludzi urodzonych w latach 80. bądź na początku lat 90., którzy teraz zakładają rodziny, budują życie zawodowe, mają dzieci, takie treści są bardziej interesujące niż imprezowe bangery albo name dropping marek ciuchów. Często – w odróżnieniu od wykonawców – ich na te ciuchy i samochody stać, ale wolą sobie kupić fotowoltaikę na dach. Ja nie widzę sensu pisania o czymś innym niż moje życie. A ono tak wygląda.
To dlaczego polski rap ma tak mało odbiorców w twoim, a właściwie naszym, wieku?
Z punktu widzenia wytwórni muzyka to produkt, który należy sprzedać, a wyświetleń i klików nie nabijają ludzie w naszym wieku. Stąd ukierunkowanie na młodszego odbiorcę. Za tymi wykonawcami, którzy mówią o niezależności, zabawie, zaś synonimem najgorszego zła jest dla nich gość ze szklanego domu z Excelem na pulpicie, stoją ci goście z Excelem na pulpicie. No tak to działa. A co do równolatków, to mając niewiele czasu pomiędzy domem, ratami, zajęciami dodatkowymi dzieci, psami, samochodami, przeglądami, kończącym się ubezpieczeniem, Librusem, tym bardziej nie starcza ci go na poszerzanie horyzontów. Jak masz chwilę, to sobie włączasz numery, które znasz i lubisz, bo się z czymś dobrze kojarzą, coś się przypomina. Taka magdalenka. Pewnie byłeś na „YouTube party”, gdzie po paru drinkach pada „ej, coś wam puszczę” i zaczyna się koncert życzeń. Tylko że tak naprawdę to nie interesuje cię, co puszczą inni – Ty wiesz, co sobie chcesz włączyć. No przynajmniej ja tak mam, bo znajomi mojej żony włączają piosenki z „Króla Lwa” albo Lecha Rocha Pawlaka.
Jak dotrzeć do uszu tych, którzy może i by chcieli posłuchać, a nie mają pojęcia?
Oto jest pytanie. Social media wyglądają jak słupy ogłoszeniowe. Wszyscy coś sprzedają, wykonują usługi, chcą cię czymś zainteresować. I w porządku, ja nie mam z tym problemu – problemem jest, jak się przez to przedrzeć. Muzyki dawno nie sprzedaje muzyka. Ekwiwalent reklamowy. Wiesz, taki gość jak Vix.N, który jest genialnym muzykiem, finguje chorobę, żeby przedrzeć się przez ten szum. Któryś tam raper udaje, że ma sprawę za handel narkotykami, bo wypuszcza płytę czy singiel. Its a prank bro, its a prank. Dochodzimy do miejsca, w którym kiedy zaginął Preston, to nikt tak naprawdę nie wiedział, czy to nie kolejny numer. W tym ja. Liczy się kontrowersja, sztab ludzi odpowiedzialnych za zarządzanie wizerunkiem, pomysł czasem nie najwyższych lotów.