Beat it #4. Lenartowicz kontra Madlib, DJ Krush, El-P, Oil Beatz i Piernik

Piotr Lenartowicz to redaktor prowadzący Estrady i Studia, serwisu skierowanego do „realizatorów dźwięku, producentów, miłośników homerecordingu i techniki studyjnej”. W ramach jego autorskiego, wieloletniego cyklu „Nowe bity” wywiadował najciekawszych polskich producentów, często związanych z rapem – m.in. NOONa, Czarnego HIFI, Duita, AWGS-a, 1988, Barto Katta, Gibbsa, Atutowego i Ńemego. I to były rozmowy, na których można było się uczyć – zarówno produkcji, jak i dziennikarstwa. Piotr prowadzi dodatkowo w Radiu Kampus audycję „Szumy” i współpracuje z labelem Wojtka Urbańskiego – Dyspensa Records (patrz RYSY, Jerzyk Krzyżyk i Samara). W ramach Beat It zmierzy się z pięcioma podkładami wybranymi mu przez Fischerle, gościa poprzedniego odcinka.

Quasimoto – Come on feet [prod. Madlib]

„Madlib to dużo więcej niż producent – to człowiek orkiestra: producent, raper, DJ, muzyk, nawet grafik” – twierdził Druh Sławek, nestor polskiego radiowego dziennikarstwa rapowego. O albumie „The Unseen”, debiucie madlibowego alter ego, mówił zaś portalowi Dusty Room tak: „Kwintesencja tego, czego ja szukam w hip-hopie – świetne breaki, setki fantastycznych sampli, charakterystyczny niepowtarzalny głos i flow, ciekawe niebanalne teksty”. „Come on feet” to kwintesencja tej tak komplementowanej płyty – wypadkowa wyobraźni, talentu, humoru i… miesiąca grzybiarstwa. Wspaniałe to musiały być prawdziwki.

PIOTR LENARTOWICZ: Klasyk. Całe „The Unseen” to dla mnie bardzo ważny materiał, choć szczerze mówiąc, poznałem go dość późno. Przede wszystkim wrażenie na mnie zrobił sam pomysł oddania głosu fikcyjnej postaci, bo wcześniej byłem mocno przywiązany do tego, czy dany numer to „real talk”, czy nie. Natomiast jeżeli chodzi o bity, to od momentu, jak po raz pierwszy usłyszałem produkcje Madliba, od razu oszalałem. Powiedzieć, że wzniósł on sampling na (naj)wyższy poziom, to nic nie powiedzieć. W „Come on feet” słyszymy m.in. pocięty sampel z Alaina Goraguera, a więc francuskiego pianisty i kompozytora, do którego tematów Otis Jackson Jr. sięgał jeszcze nie raz i nie dwa razy (ten sam motyw lata później wykorzystał Flying Lotus w „Black baloons reprise”) oraz głos Melvina Van Peeblesa, który również wielokrotnie przewijał się w jego produkcjach. Do tego dochodzą nie zawsze w punkt bijące bębny, dużo szumów i trzasków, co w całości daje bardzo „organiczny” efekt. Dla mnie to właśnie Madlib sprawił, że brud i błąd w bitach przestał być traktowany jako coś niepożądanego, a producenci zaczęli zauważać w tym pewną wartość dodaną. Podobne podejście znajdziemy zresztą prawie we wszystkich numerach z tego zestawienia, ale nie uprzedzajmy faktów.

DJ Krush – Trihedron [prod. DJ Krush, OPUS]

„Trihedron” otwiera siódmy album DJ-a Krusha, zwiastujący odejście od trip-hopu i jazzu na rzecz elektroniki. Lekko nie jest, na album nieprzypadkowo zaproszono Anticon i Anti-Pop Consortium. Prezentowany utwór jest tym ciekawszy, że to trójbój – Japończyk dzieli obowiązki z chicagowskim duetem OPUS, znanym z kooperacji z Aesop Rockiem, Mursem czy Slugiem. Zaczyna Isle of Weight, pałeczkę przejmuje Mr. Echoes, kończy gospodarz.

PIOTR LENARTOWICZ: Tak jak Madlib jest dla mnie jednym z ważniejszych producentów, tak DJ Krush już niekoniecznie. Oczywiście znam jego produkcje i do pewnego momentu starałem się dość uważnie śledzić jego kolejne wydawnictwa, jednak w pewnym momencie japoński producent porzucił drogę, o której wspominałem przy okazji „Come on Feet”, a wybrał zdecydowanie bardziej „sterylny” kierunek. I jak sobie słuchałem teraz po latach „Trihedron”, to wydaje mi się, że dzieją się tutaj rzeczy, które w jakimś sensie zwiastują to, co przyszło potem. W tym numerze perkusja jest, jak mówił mi kiedyś Wojtek Urbański, bardzo krótko cięta i taka „tight”. To już nie są typowo produkowane bębny, jak miało to miejsce chociażby w boom bapie. Słychać tutaj tę zmianę podejścia i dążenie, żeby muza była jak najbardziej „jasna” – w opozycji do oldskulu, który kojarzył się zawsze z czymś ciemniejszym i jakby przyprószonym. Szkoda jedynie, że to jego staranie się, aby być „fresh”, doprowadziło do tego, o czym wspominałem wcześniej. Na dzisiaj „Trihedron” jest dużo bardziej „świeże” niż jego późniejsze przeprodukowane rzeczy. A przecież album „The Message at the Depth”, na którym był ten numer, wyszedł dokładnie 20 lat temu.

Cannibal Ox – Pigeon [prod. El-P]

Mówiono, że na debiucie nowojorskiego duetu Cannibal Ox jest za dużo Wu-Tang Clanu. Mówiono też, że produkcja El-P to nie hip-hop, to fantastyka naukowa. Ale przede wszystkim klaskano nad tym, że niezależny hip-hop w 2001 r. radzi sobie tak dobrze. „Pigeon” to dziwna suita, po której chce się pytać: dlaczego słucha się tego tak fajnie, skoro jest tak ciężkie i nieprzystające do reszty?

PIOTR LENARTOWICZ: Kolejna produkcja z początku XXI w., być może równie przełomowa co „The Unseen” Madliba. Za bity na „The Cold Vein” odpowiadał El-P, którego dzisiaj wszyscy kojarzą przede wszystkim z kolektywu Run The Jewels. Na debiutanckim LP grupy Cannibal Ox stworzył on oprawę dźwiękową w postapokaliptycznym klimacie, który oddawał niepokoje związane z rozpoczętym nowym millenium, a w związku z wydarzeniami z 11 września stał się niestety jeszcze bardziej aktualny. Krążek wyszedł co prawda cztery miesiące przed atakiem na WTC, ale i tak nie sposób mówić o nim inaczej niż w kontekście tamtej tragedii. Ciężkie, samplowane i pełne charakterystycznego lo-fi produkcje EL-P odcisnęły istotne piętno na całym abstract hip-hopie, który powstawał później w opozycji do tego, co działo się w amerykańskim mainstreamie. Album był tworzony w niewielkim mieszkaniu na Brooklynie i jest też kolejnym dowodem na to, że tzw. bedroom producers, mając do dyspozycji sampler i torbę pełną starych winyli, są w stanie stworzyć prawdziwy ponadczasowy klasyk.

JWP/BC – Zez [prod. Oil Beatz]

Malik Montana, Bałagane, Szpaku, Kizo, Żabson, Bedoes – takie wpisy w portfolio pokazują, że od Oil Beatz po prostu opłaca się kupować. Ale ekipa JWP/BC jest ponad popyt i podaż, ucho do bitów ma świetne, również ze względu na producentów w składzie. Po pochodzącym z mixtape’u „Koledzy” numerze „Zez” słychać, że Oil Beatz coś trapi. Ale ten podkład ugryzie, jak spróbujesz go pogłaskać (może dlatego Ero nie poszedł do mikrofonu).

PIOTR LENARTOWICZ: Do tego momentu było miło i ciekawie… Nie znam albumu „Koledzy” JWP, więc trochę się zdziwiłem przy odsłuchu, że zdecydowali się na taki dość generyczny trapowy podkład. Nie chodzi o sam kierunek, bo przecież Jetlagz w kilku momentach pokazało młodzieży, jak należy odnajdywać się w nowych brzmieniach („32 smartfony” to na pewno jeden z moich ulubionych polskich numerów ostatnich lat – warto tu przypomnieć, że wyprodukowany przez The Returners), ale akurat w tym przypadku chyba po prostu zabrakło cierpliwości przy wyborze. Jest to bowiem typowy trapik od sztancy i trudno się tym jarać w 2022 (a nawet w 2020, kiedy album wychodził). Owszem, bit jest bardzo sprawnie zrobiony – hi-haty „trykają” jak trzeba, a stopa jest poprawnie złożona, jednak to standard, nie zaś coś, nad czym warto się specjalnie pochylać. Kiedyś, podczas wywiadu z jednym z bardziej wziętych producentów na scenie, zadałem pytanie o to, co jego zdaniem wyróżnia go na tle innych i co jest jego znakiem rozpoznawczym. Odpowiedział (nieironicznie), że voice tag, który wstawia na początku swoich produkcji. Mam przeczucie, że podobne podejście może mieć autor tego podkładu.

Robert Piernikowski – Ranna mewa [prod. Piernikowski]

Piernikowski muzykę produkuje tak, że się nie debatuje o tym, czy buja i wpada w ucho, gada się – o ile oczywiście się umie albo chce się po „niezalowemu” snobować – o syntezach i strukturach. „Ranna mewa”, utwór pochodzący z debiutanckiej płyty artysty, aż prosi, żeby go naprostować, naoliwić i dosmażyć, ale fascynuje. Po zdrowszą mewę zapraszamy do Żyta i NOONa.

PIOTR LENARTOWICZ: Nie od razu stałem się szalikowcem SYNÓW, jednak z czasem wsiąkłem w świat stworzony przez 88 i Piernikowskiego. Wielu zapomina (lub po prostu nie wie), że za produkcje ich numerów odpowiadali obaj wymienieni. Oczywiście w naturalny sposób Piernikowski wszedł bardziej w rolę wokalisty, niemniej pytani o podział obowiązków w zespole zawsze odpowiadali, że brzmienie było efektem ich wspólnego zaangażowania. Wspominam o tym, ponieważ na albumie „Się `żegnaj”, z którego pochodzi numer „Ranna mewa”, słychać już pomysły, które rozwinęły się na kolejnych synoskich wydawnictwach. Ten kawałek jest mocno eksperymentalny i Piernikowski dość wysoko postawił poprzeczkę, jeżeli chodzi o próg słuchalności. Nie umiem w tej chwili określić, na czym powstawał ten kawałek, ale wszystkie brzmienia perkusyjne przypominają nieco dźwięki, jakie można stworzyć na syntezatorze modularnym – to, co może przypominać stopę, odgrywa rolę stopy, tego, co nasuwa na myśl werbel, użyto jako werbla itd. Do tego dochodzi szalona „kwaśna” melodia, którą kochasz albo nienawidzisz. W szoku, że ten materiał będzie niebawem obchodził dziesięciolecie.