W kontrze do głupoty idoli (recenzja)

Igorilla & Peepz na swojej płycie zabierają nas w podróż pełną trudnych pytań i niekoniecznie prostych odpowiedzi. Melancholia i refleksyjność mieszają się tu z buntem i pewnością siebie. Poszukiwanie harmonii i własnej drogi w dorosłym życiu przerywają małe katastrofy, zaburzenia i nieprawidłowości – czytam w materiałach promocyjnych wydanego przez Bump’12 albumu „Anomalie”. Zwykle podchodzę do takich treści z niechęcią, bo to wypadkowa grafomanii, myślenia życzeniowego i ideologii dopisanej post factum. Ale tu jest w punkt. Mam wrażenie, że w recenzjach – których swoją drogą brak – lepiej by nie było.

Oczywisty aspekt akwizycyjny tego komunikatu to jedno, można też czytać między zdaniami pod odpowiednim kątem. I wyjdzie z tego: Tak, puściliśmy się samopas, zrobiliśmy płytę niespójną, dość ostentacyjnie bujamy się na swojej huśtawce nastrojów. Jeżeli do ciebie nie dociera, to poprzeczka jest za wysoko, nie jest nam przykro, że możesz nie zrozumieć. No cóż, jest w tym coś na rzeczy, ale póki co chwalmy, zwłaszcza, że jest za co.

Za okładkę odpowiada Miłosz Zdunek

Przede wszystkim warszawiak (Igorilla) i żorzanin (Peepz) nie brzmią jak zwykli raperzy. Brzmią jak wokaliści, czy po prostu muzycy. Jeden na graniu w zespole zjadł mleczne zęby, drugi jest producentem, więc jak chcą zrobić coś, co melodycznie wykracza poza standard rapowego flow, to po prostu to robią. Jednemu i drugiemu można by wmontować pokrętło, żeby sobie tę nawijkę zwalniać i przyspieszać, bo robią to swobodnie, żadne metrum im nie straszne, do tego bez wysiłku się do siebie dopasują. Gdzieś przy „Molochu”, który potrafi być przez chwilę marszowy, przez chwilę dubstepowy, wypisałem sobie: „bogactwo rozwiązań muzycznych idzie w parze z bogactwem patentów na wokale”

Chemii, czy może raczej zrozumienia, nie brak. Panowie ewidentnie słuchają się nawzajem. W „Samo się nie zrobi”, ładnej, przestrzennej kołysance, wpadają w bit jak w pościel. „Noc + fura” to opowieść oparta na wymianach za mikrofonem, w dodatku opowieść, która przez swoje pięć minut stopniowo gęstnieje. Tak jak „Dlaczego” to ostry wers po ostrym wersie, tak w „Więziach” jest wyznanie za wyznanie plus duże umiejętności intonacyjne. Żaden z tych numerów nie jest do przegapienia.

Producencko (większość to zasługa Peepza!) mamy powody do zadowolenia. Bardzo lubię łagodną, stonowaną, introwertyczną elektronikę utworu „Anoma_lie”. Dobrze wypadła psychodelia „Woah” (bit Barto Katta) i cloud ze szczpytą Afryki w cokolwiek ekscentrycznej „Sawannie”. Mniej cieszy zadziorny, gitarowy, kojarzący się z Almost Famous „Szmelc”, choć doceniam zróżnicowanie i że zaproszony Miodu mógł sobie tak poszaleć.

Igorilla jest w znakomitej formie. Polskie Karate z Wygą (pojawia się na albumie ze zwrotką dobrą, choć niepotrzebnie rozdzielającą gospodarzy) pokazało, że jest stworzony do roli wysokiej jakości uzupełnienia, taki Scottie Pippen, a tu akurat gra pierwsze skrzypce. To jak operuje melodią słowa i przełącza się na buńczuczny flow w typie Jarecki/BRK w „Molochu” to mistrzostwo. Normalny chłopak od nienormalnych marzeń, w rapie zwykle do przesady elegancki, cisnąc w „Dlaczego” bezlitosne uuu, coraz mniej ludzi jarzy sarkazm / uuu, rośnie pokolenie narcystycznych rap-gwiazd / Lil Uzi, marzy im się diament w buzi / idole moich synów nie mogą być aż tak głupi pokazuje zęby. Dobrze, więcej tych zębisk!

Mam problem z Peepzem. W krótkich piłkach w rodzaju Peepz to przyszłość, przeszłość / linie jak wyszło-weszło, szybkich bystrych spostrzeżeniach w rodzaju tych o apkach kontrolujących apki radzi sobie dobrze. Tam, gdzie przychodzi osobiście opowiedzieć również. To raper ewidentnie alternatywny, nieobliczalność niesie na sztandarach, niemniej tym hasłem nie sposób usprawiedliwić przesadnej dygresyjności, zbyt małej zależności przyczynowo-skutkowej między pozostałymi wersami. Artysta się słuchaczowi za często wymyka i to męczy. I owszem, można go zagłaskiwać, hołubić humor, abstrakcję i takie tam, po czym zamknąć wszystko krótkim „Polska nie gotowa”. Ale można gdybać nad tym, co dzieli go od większego docenienia i co sprawia, że z Igorem u boku mógłby być lepszy, bardziej wyrazisty – czy to niedopieczony styl, czy za mało koncentracji.

„Anomalie” to ciekawy, barwny, bezapelacyjnie godny uwagi zestaw utworów, które połączone w album nie radzą sobie aż tak dobrze, jak powinny. To, że Peepz stoi jak regał z niepodokręcanymi śrubami jedno. Drugie – to, o czym napomykałem wcześniej, że zrozumienie między raperami, to jeszcze nie chemia, bo ta tutaj jest właściwa projektom. Trzecie – kompozycyjnie rzecz nie wydaje się dostatecznie przemyślana. Nie wiem, po co „Więziom” ten refren Mokebe, który brzmi jak Szpaku light. Co daje „Molochowi” Mati Szert z napastliwym rapem na wyścigi. Prykson Fisk jest spoko, z tym, że jeden do jednego taki jak na niedawnej Hedorze. Jeżeli między anomalijnymi utworami jest jakieś spoiwo, układają się w jakiś proces, to nie jestem w stanie tego poczuć i wyłapać.

Cóż, to wciąż sporo muzyki od niesformatowanych indywidualistów, gdzie pomysłów jest aż nadto, a rzucane często i gęsto aluzje do twórczości innych nie zostawiają wrażenia goszczenia na starych śmieciach. Oby Igorilla i Peepz dotarli się, ochłonęli, podziałali jeszcze razem, wyciągając wnioski. W erze rapu giętkich karków, serwilizmu podawanego jako bunt i przezroczystości takie nagrania są bardzo potrzebne.