Dzisiaj studio wygląda tak, bo raper pojechał w świat

Ze swoim tubalnym głosem, mentalnością wojownika, łatwością pisania kąśliwych, efektownych linijek i freestyle’owym zapleczem Flint miał potencjał, żeby mieć tu status szefującego wytwórni SBM, inspirującego całe pokolenie Białasa. Stało się inaczej. Dlaczego?

Może temu, że jego etap rozpędzenia kariery, dla raperów kluczowy, uplasował się akurat między boomami, w okresie hiphopowej bessy? Nawiasem mówiąc, mało kto ze stołecznego undergroundu drugiej połowy lat zerowych i początku dziesiątych odniósł sukces. Albo dlatego, że Flint kombinował ze wszystkim – ksywkami, producentami, konceptami albumów – tak bardzo, iż przestał być dla słuchaczy czytelny, szufladkowalny? Mówcie, co chcecie, ale gdy go słucham, mam wrażenie, że twórca, może nawet podświadomie, w gruncie rzeczy nie chciał stanowić części przemysłu, grać na tych zasadach i dla tych osób, kisić się w tym sosie.

Co rzuciło Flinta na kolana? Atmosfera hiphopowego festiwalu w Płocku (fot. Paweł Żarko).

Idea „Studia wszędzie” narodziła się w maju 2020 r. Sporo czasu minęło, wtedy Szymon Hołownia płakał nad konstytucją, dziś śmieje się, oprowadzając po Sejmie. Flint zdążył zjechać Polskę od morza do gór, ale odwiedził też Bliski Wschód, Maderę, Islandię, Włochy, Litwę, Wielką Brytanię i Islandię. Obecnie trwa jego amerykańska podróż. Z krótkich, zwykle okołominutowych wejść w imponujących okolicznościach przyrody można wyłapać trochę rozliczeń (również ze sobą), ale przede wszystkim sporo bardzo dobrych wersów. Bicie się nic nie zmieni, chyba że bicie się w pierś / jak już zrobicie formę, czekam aż zrobicie treść (#21) albo Nie ma dróg na skróty, tak mówiła stara szkoła / a raczej ci, co chcieli, żebyś dymał dookoła (#18) to klasyki w momencie nawinięcia.

Artystycznie znam Flinta od dzieciaka – zbieżność ksywek pomogła tej znajomości, a także sprawiła, że przyszło mi negocjować nieswoje warunki koncertowe albo borykać się z utworem, do którego trzeba było się dograć – i mam poczucie, że byłby już zniecierpliwiony roztrząsaniem jego kariery bez jego udziału. Zatem pozwalam mu mówić, zwłaszcza że konkretne, lapidarne słowo przedkłada ponad wodolejstwa.

Skąd pomysł na Studio wszędzie? Pozazdrościłeś Quebonafide „Egzotyki”?
FLINT: Pomysł na mobilne studio w naturce narodził się w pandemię przy okazji drugiej edycji akcji Hot 16 Challenge. Swoją zwrotkę postanowiłem nagrać w Puszczy Kampinoskiej i zachęcony możliwościami technicznymi zacząłem zabierać sprzęt na wszystkie wyjazdy. Po czasie doszło do tego też wideo i narodził się format.

Często dostajesz od widzów pytania, czy to green screen? Czy może częściej o to, skąd masz na to czas i hajs?
Częściej niż o green screen ludzie pytają, czy to jest naprawdę nagrywane na żywo i jak to możliwe, że da się w takich warunkach rejestrować wokal. Też jestem zdziwiony, ale się da.

Nawijasz o sobie, nie o miejscach, kleisz punchlines, komentujesz scenę, czasem przemycisz coś światopoglądowego i wiadomo, że za PiS tęsknić nie będziesz. Nie kusi Cię, żeby do wersów przemycić trochę o reportażu? Bo potem, np. o sekwojach czy nocy na pustyni, trzeba pisać na Instagramie.
Reportaż jest kuszący. O ile jest czas, żeby coś poczuć, zainspirować się, zapamiętać tekst, trafić na dobre warunki do nagrania, światło, brak ludzi, to staram się to robić. Jak zauważyłeś, częściej ma to formę felietonu, ale w Stanach właściwie wszystko pisałem na bieżąco w motelach i śniadaniowniach, a tempo było mordercze, bo codziennie przejeżdżałem jeszcze średnio 500 km.

Co z tego, że masz fanów, jak nie masz funu – rymujesz w litewskim wejściu. Żałujesz, że nie rozpaliłeś serwerów do białości i koncerny nie zabijają się o reklamy z Twoim udziałem, nie spełnił się ten amerykański sen? Bo, szczerze mówiąc, wydajesz się bardziej wolny, szczęśliwszy, więcej doświadczający niż wierchuszka sceny.
Nie żałuję, bo nie mam na to wpływu – czuję, że teraz jestem w świetnym momencie życia, jestem silny i zdrowy, robię fajne rzeczy, czuję się doceniony i szczęśliwy. A czy ktoś na to patrzy i to podziwia czy nie – to nie ma dla mnie znaczenia, bo staram się nie postrzegać już siebie przez pryzmat tego, jak oceniają mnie inni. To trudne i nie zawsze się udaje, ale warto próbować.

Jak uciążliwe jest wleczenie ze sobą sprzętu i rozstawianie go, pilnowanie go? Podziwiam, ja jestem zbyt leniwy, żeby na wyjazd wziąć normalny aparat fotograficzny.
Mam podobnie, dlatego kręcę iphone’em – to sporo ułatwia i to był przełom w tworzeniu Studia wszędzie. Najwięcej problemów generuje obecnie statyw i jego elementy, które przez część linii lotniczych uważane są za przedmioty niebezpieczne. Często jestem gruntownie sprawdzany na lotniskach i bywa, że tracę niektóre części, ale samo pakowanie mam już tak opanowane, że cały sprzęt mieszczę w plecaku i jestem w stanie go rozstawić i uruchomić w pięć minut.

Nagrywać w plenerze, w słowackich Tatrach, i to jeszcze z psem na smyczy? Flint nie ułatwia sobie życia. Za to realizuje swoje wizje.

Czy tak szeroko zakrojona w obrębie formatu współpraca z producentem Salvare to rezultat tego, że tak dobrze czujesz się na tych bitach, czy może również pozaartystycznej komitywy?
Z Salvarem nagraliśmy już kiedyś kilka fajnych numerów, m.in. moje ulubione „Salto”. Teraz cały sezon 2023 powstał na jego produkcjach i mam nadzieję, że będziemy działać też przy kolejnym. Myślę, że mój rap pasuje do jego bitów i taka współpraca jest naturalna i niewymuszona.

Co dalej w planach? I kiedy wreszcie nawiniesz na łące z tapety Windowsa, jak obiecałeś?
Obecnie kończę sezon 2023 – przed nami ostatnie odcinki ze Stanów. Nie będzie tam łąki z Windowsa, choć tamten pozornie luźny wersik z zeszłego roku prawie się zmaterializował – zupełnym przypadkiem okazało się, że wspomniana łąka jest w Kalifornii i mógłbym to zrobić, ale niestety, w jej miejscu znajduje się prywatna winnica, co nie wygląda jakoś spektakularnie w obrazku. Na ten moment koncentruję swoje afirmacje na nagraniu z Elonem na Marsie i w tym kierunku proszę mnie popychać i dopingować.