Bartkowski: Główny nurt jest nudny do bólu

Z podsumowaniami roku jest już tak jak z płytami. Coraz trudniej o osobistą wypowiedź, która się czymś wyróżnia, w jakiś sposób zwraca uwagę. Kiedy zobaczyłem wpis Dawida Bartkowskiego – dyrektora artystycznego Polish Hip-Hop Festival, przewodniczącego gremium Polish Hip-Hop Music Awards, doświadczonego blogera prowadzącego goodkid.pl i współpracownika Interii Muzyka – było widać, że to nie jest zwykłe zestawienie tego, co umieścić wypada. Postanowiłem więc zadać Dawidowi kilka pytań, tak żeby mógł uzasadnić swoje wybory, a przy okazji zwrócić Waszą uwagę na wydawnictwa, które mogły umknąć.

Patrzę na twoje zestawienie 20 płyt roku. Jest międzynarodowe, ale zdecydowanie dominuje Polska. To dlatego, że Zachód już przeszedł tę rapową grę, a nam zostało coś jeszcze do zrobienia, wciąż możemy być lepsi?
DAWID BARTKOWSKI: Jeśli chodzi o jakość nagrań, to Zachód cały czas dominuje, chociaż już nie z taką przewagą jak kiedyś. Nie wiem, czy tę grę da się przejść – co kilka lat zmienia się brzmienie, na pewno jest ciekawie, ale nie zawsze trafia to w mój gust. Rynek hiphopowy ma się znakomicie. Wejście nowych raperów na listy buduje zainteresowanie, oczekiwanie na „Utopię” Travisa Scotta było jakimś misterium, a np. Lil Yachty odciął się od mumble rapu i postanowił poudawać Pink Floyd. Do tego dochodzą ci, którzy są już blisko wieku emerytalnego. Zobacz, co ostatnio zrobił Scarface na koncercie TinyDesk, jak mocne płyty regularnie wydaje Black Thought. Nie ma co narzekać, naprawdę jest świetnie, ale w 2023 r. raczej nie dostaliśmy nowego klasyka.

Mimo tej niezłej koniunktury w 2023 – podobnie jak rok i dwa lata temu – w Polsce pojawiło się więcej płyt, które sprawiają mi frajdę i, przede wszystkim, z którymi mogę się utożsamić jako trzydziestokilkuletni facet. Mam na myśli te bardziej niszowe projekty, bo obserwując mainstream, już widzę zadyszkę w kreatywności i jeszcze większą kalkulację. Rap sprytnie się komercjalizuje, ale pod wieloma względami mamy jeszcze trochę do nadrobienia.

Szpilka wbita głównemu nurtowi nie dziwi, twoje podsumowanie jest zresztą kolejnym, w którym jego reprezentacja jest nieduża: Kaz Bałagane jak u większości, Peja z Magierą, poniekąd Kosi ze Szczurem, bo to jednak eksperymentalna płyta jak na wydawnictwo koncernowe. Powinniśmy gwizdać na mainstream czy bardziej klaskać undergroundowi?
Mainstream nie ma zbyt wiele do zaoferowania, przynajmniej dla mnie. Mało jest tak wyrazistych postaci jak chociażby Szpaku, który nie musi nikogo udawać. Nagrał przecież z Kubim Producentem solidną płytę, za jaką uważam „Uzumaki formę ostateczną”. Można go nie lubić, ale przynajmniej jest jakiś i ma pomysł na siebie.

Słuchając Waimy, od razu pomyślałem o wczesnym Żabsonie i nie wiem, czy to akurat jest komplement. Sprawdzając Bambi, odniosłem wrażenie, że obcuję z Young Leosią, której wgrano uaktualnienie. I nie jest to nic odkrywczego, ludzie słyszą te podobieństwa. Artyści podpisani w majorsach, również na samą dystrybucję, zjadają swój ogon. W wielu przypadkach ich muzyka z rapem nie ma już za wiele wspólnego.

Kaz Bałagane jest akurat dość pewną marką i nawet jeśli następuje u niego zniżka formy, to i tak jest przed konkurencją. Doceniam Peję, który przeżywa drugą młodość i w nawale wszystkich wydawnictw potrafi dostosować się do obowiązujących trendów, zachowując przy tym styl. W 2023 r. znowu to udowodnił – „Hip_Hop_50” to dla mnie jego najlepsza produkcja od świetnego, ale odnoszę wrażenie, że trochę zapomnianego „Księcia aka Slumilionera”.

Główny nurt jest niestety nudny do bólu, przewidywalny, wielokrotnie poddawany recyklingowi, ale… czy underground też taki nie jest? Jakościowych projektów pojawia się tam bardzo dużo, ale niewiele z nich wnosi większy powiew świeżości. Wielu artystów po prostu trzyma wysoki poziom i czasami to wystarczy.

Ale jest też coś pomiędzy tymi dwoma światami, np. Kosi ze Szczurem czy Łona, który zarapował chyba mój ulubiony wers ostatnich dwunastu miesięcy – Z wierzchu złotówa, w środku człowiek. Niby wydali w majorsie, niemniej ich ideałom znacznie bliżej do etosu niezależnych wydawnictw.

Nie ma co klaskać, tym bardziej gwizdać, bo odnoszę wrażenie, że wielu osłuchanych odbiorców czy nawet niektórych dziennikarzy kreuje sztuczne i wyolbrzymione oczekiwania. Pompują baloniki i na siłę szukają nowych klasyków, czegoś, co zmieni grę. Potem przychodzi rozczarowanie, że rok obecny bądź jeden z poprzednich jest słabszy niż – nie wiem – 2003 czy 2015, że o czasach wyidealizowanej złotej ery rapu nawet nie wspomnę.

Swoją listę zaczynasz od funkującego po peruwiańsku Deca. Potem kłaniasz się producentom: Opiatowi, Pstykowi, Urbowi, Pejzażowi, Markowemu. To kwestia gustu czy tendencja? Ostatnie lata w końcu wydają się lepszym czasem dla instrumentalnej muzyki miejskiej
Polskich producentów nigdy nie musieliśmy się wstydzić, a ostatnie lata dobitnie pokazały, że naprawdę wielu z nich jest na światowym poziomie. I zauważ, że wyróżniam głównie osoby, które działają w undergroundzie, bo nawet jeśli do zestawienia trafił Opiat (to grafikę z jego profilu FB wykorzystałem na otwarcie – przyp. Flint), to nie za projekty z Kabe, ale własne, autorskie pomysły. Nie jest też sztuką tworzyć w oklepanym, klasycznym stylu, który nosi znamiona pierwszych płyt Volta albo jakichś Da Beatminerz czy Pete’a Rocka, żeby słuchacz czekał, jak Escobar na jednym z memów, aż bit ruszy z kopyta. Klasą jest oryginalność, która nie polega na uderzaniu widelcem w gramofon, ale ma w sobie dużo melodii i wyczucia.

Dlatego też spodobała mi się kolejna „światowa” – po tureckiej – produkcja Deca, który jest przy okazji znakomitym MC. Słuchając Pstyka, czułem nie tylko zadymione, chałupnicze rzeczy MF Dooma, ale też klimat VHS-ów i filmów akcji. Lubię ten jego wypracowany styl, którym chwali się coraz częściej. Urbek to już totalny luz, lenistwo i mistrzostwo samplowania, a Markowy przywrócił wspomnienia o boombapie, na którym się wychowałem.

Na koniec zostawiam Bartosza Kruczyńskiego. Wiesz, uwielbiam jego rzeczy już od czasów „The Very Polish Cut Outs” i Ptaków. Potem zwariowałem, gdy usłyszałem „LP1”, które nagrał jako Earth Trax, jednak to działalność prowadzona jako Pejzaż imponuje mi najbardziej – głównie ze względu na sample i całą otoczkę. Obydwa „Listy” są specyficzne, znacznie chłodniejsze niż wcześniejsze albumy, ale wybitne również poprzez to jak przyswajalne.

Na ich przykładzie widać koloryt rodzimej sceny producenckiej, nie tylko tej stricte hiphopowej. Na naszym podwórku mamy wszystko, czego dusza zapragnie, i to na takim poziomie, że to nie my musimy zazdrościć innym, tylko muszą zazdrościć nam. Chociaż chciałbym doczekać się jeszcze u nas takiego luzaka jak Cardo.

Dobrze, że padła ksywka Cardo. Bo jeżeli chodzi o Amerykę, Killer Mike w zestawieniu to żadne zdziwienie, choć trochę się dostało „Michaelowi” od krytyków za niepoprawność polityczną. Natomiast zaskoczeniem – dla mnie bardzo miłym, bo czułem się w tym osamotniony – jest to, że w wypadku Larry’ego June’a postawiłeś na „Night Shift” z Cardo właśnie, nie zaś na „Great Escape” z Alchemistem. U mnie chodzi o słońce i relaks, a skąd u ciebie taka hierarchia?
Podoba mi się to, że Killer Mike nie odcina kuponów od Run the Jewels i trochę wrócił do swoich pierwszych solowych wydawnictw. Wyszło mu to na dobre – nie dość, że doskonale rapuje, to w dodatku na południowych podkładach, które najlepiej wpisują się w mój gust.

Przypadek Larry’ego June’a jest interesujący – doceniam Alchemista, ale w tym nawale jego projektów zaczyna mnie nudzić i trochę dziwię się, że projekt z Cardo przeszedł bokiem. Podobnie jak Mick Jenkins, który od dawna próbuje się przebić, wszyscy chwalą, a na koniec roku i tak nikt o nim nie pamięta. Ja również, ale było z czego wybierać: Statik Selektah nagrał chyba najlepszą swoją producencką płytę „Round trip”, Metro Boomin wiedział, kogo zaprosić na swój album, a Gunna nie ma zamiaru zejść poniżej pewnego poziomu. Offset też odżył w pomigosowym okresie i solowo radzi sobie znacznie lepiej. To takie luźne przykłady.

Trudno odseparować Dawida i goodkida. Od jakiegoś czasu mieszkasz we Wrocławiu, Spotify poinformowało, że najchętniej słuchasz Jota, a w twoim podsumowaniu sporo propozycji ze stolicy Dolnego Śląskiego. O Pstyku i Opiacie już było, a dochodzi jeszcze Kościey z kolegami. Inaczej ci się słucha tej muzyki, jak jesteś na miejscu, czy to poszanowanie groove’u, nad Odrą szczególnie hołubionego?
To dość ciekawe, bo teoretycznie bliżej powinno mi być do Warszawy, w której też mieszkałem kilka lat, a pochodzę przecież z Płocka, z Mazowsza. Wrocławski rap od początku miał jednak swoją specyfikę, która ujęła mnie jeszcze w czasach, kiedy byłem nastolatkiem. Każda scena wtedy czymś się charakteryzowała, teraz tego zjawiska już w zasadzie nie ma. Hip-hop stamtąd był inny: bardziej wyluzowany, bliższy sprawom, z którymi miałem styczność na co dzień. Zawsze ceniłem zarówno Jota, który również obecnie ma się całkiem nieźle, jak i Tymona, White House, WN Drutz, Roszję, Sinego czy nawet Majestat i Drugi Komplet, którego „Szlachta z Wrocławia” jest jedną z moich ulubionych polskich produkcji w ogóle.

Ale rzeczywiście w poprzednim roku ukazało się kilka płyt z Dolnego Śląska, które były mi bardzo bliskie – podoba mi się, w jakim kierunku poszedł gorzkniejący na starość Kościey, nikt tak nie balansuje między klasyką i lofi jak Pstyk, zaś Opiat z samplami robi, co mu się tylko podoba. Ciężko tego nie docenić. Groove’u tu trochę mniej, a stylu ponad średnią krajową. Za to w singlach się działo. „Uncut Gems” chłopaków z BSK i „Na parkiecie” Angie. z Kosior Skunem to chyba najciekawsze piosenki przywołujące na myśl ten stary, wrocławski klimat.

Na sam koniec zahaczę o „Dollar Bill Y’All: Spring Records and the First Decade of Hip Hop”. To jedne z tych wydawnictw sprzyjających celebracji półwiecza hip-hopu? Co jest w nim takiego, czego nie mają inne? I czego byś życzył hip-hopowi na kolejne 50 lat?
Podoba mi się, że w czasach playlist na streamingach, ewentualnie mixów na Soundcloud czy Mixcloud, ktoś ma jeszcze ochotę (i budżet) na wydawanie takich płyt. Jest na to pomysł, który ma zagospodarować pewną niszę, a to, że trafił na półwiecze subkultury, to już tylko wartość dodana, która pod przykrywką celebracji niejako zmusza, by choć na chwilę wrócić do korzeni. I warto odnotować, że „Dollar Bill Y’All: Spring Records and the First Decade of Hip Hop” nie jest jedyną tego typu inicjatywą w 2023 r. – kolejną składankę spod szyldu „Boombox” wydało prężnie działające Soul Jazz Records. To przykład spontaniczny, ale oficjalny, dostępny w sklepach, co wyróżnia go na tle podobnych, wszechobecnych w ostatnich miesiącach mixów.

A czego można życzyć hip-hopowi na kolejnych 50 lat? Żeby każdy z jego elementów miał się świetnie – o graffiti, DJ-ing i breakdance jestem spokojny, ale chciałbym, aby rap miał słuchaczy, nie raperzy swoich szalikowców.

LISTA ROKU DAWIDA BARTKOWSKIEGO:

  1. Decó BLE Vol. 7
  2. Fillomatic The Samuraiz EP
  3. Kaz Bałagane B&B Warsaw
  4. Killer Mike Michael
  5. Konrad Brzos Zamach Stanu EP
  6. KOSI x Szczur To wydarzyło się naprawdę oprócz tego, co zmyśliłem
  7. Kościey Koledzy Andrzeja mixtape
  8. Kot Kuler x Qzyn Zbieraj artefakty ignorując kamery przemysłowe
  9. Larry June x Cardo Night Shift
  10. Markowy Percepcja + bonusowo Pół godziny
  11. Matis Astigmatism + bonusowo Pół godziny
  12. MF Pstyk The Doom’s Tape
  13. Oddisee To What End
  14. Opiat, the Phantom Black Lobster
  15. Paul Wall x Termanology Start, Finish, Repeat
  16. Peja / Magiera Hip_hop_50
  17. Pejzaż List I
  18. Thes One Farewell, My Friend.
  19. Urb Basic Batch
  20. VA Dollar Bill Y’All: Spring Records and the First Decade of Hip Hop