Trudy marzyciela i marudy (recenzja)

Wśród bydgoskich raperów trochę się dzieje. Bedoes co prawda zapowiedział, że nie należy spodziewać się jego płyty, za to Bisz wydał dobry singiel na bicie Kosy, do czego będzie pewno okazja wrócić. Największym wydarzeniem jest jednak nowy, piąty materiał Sompa, którego można kojarzyć z rapem „ciemnej strony”, hardkorowym, choć byłoby to uproszczenie i szufladkowanie, któremu ten twórca, jak sam mówi, pół marzyciel, pół maruda, zaczął wymykać się dawno.

Somp jest powiązany z graffiti, w opisie płyty przemyci „blask kolorowych obrazków na stacji” (w których mienią się „koleje szarej rzeczywistości”), w wersach pojawi się black book (to taki brudnopis malujących), a także środowiskowe wnioski, że jakość to nie wszystko, bo trzeba robić dużo, ma być cię na mieście widać. A jednocześnie się zarzeka: nie lubię writerów, choć nie całego środowiska. Somp jest doświadczony na gruncie emceeingu, niemniej odcina się krótko: zrobiłem kurs na rolnika, więc żaden raper. Mówimy o outsiderze, człowieku, który dedykuję płytę ekipie For Life Crew, przy tym wydaje się być sam sobie sterem i okrętem. To w tej branży najkorzystniejsza twórczo droga, o ile tylko ego nie padnie mózg.

Somp osiągnął wiele pracą własnych rąk. Z „Sensorem” było tak, że początkowo nie planował płyty, a tylko trochę ciuchów dla kolegów. Skończyło się jak zawsze – muzyką.

Bydgoszczanin skrzywiłby się zapewne i w świetle dwóch powyższych akapitów można zrozumieć dlaczego, gdyby jednak trzeba by go do kogoś odnosić, to prędzej do Żyta czy Keara niż wiecznie młodego duchem JWP. Tu przemiana z chłopca w mężczyznę nastąpiła dawno i nie ma powrotu. Somp jest serio, za mikrofonem okazuje się mało wylewny, ta powaga do pary z ekonomią słowa każe go słuchać uważnie. Wtedy da się nie tylko wyłowić bliskie aforyzmom wersy pokroju nogi nie tańczą, bo myśli męczą czy Bo kiedy zło gra w stereo, nie mono / może z poczucia winy zrobić się winorośl, ale poczuć, że to przemyślana muzyka.

A „Sensor” jest przemyślany. Ostatnio było w tej dyskografii aż za dużo eklektyzmu, tu po intensywnym początku przychodzi stonowana końcówka. Stawia się na jakość – Somp dobrze rymuje, czuje rytm i wie, jak dynamicznie za nim podążyć, nie ma braków w dykcji i kontroli głosu, jego rap z życia, z doświadczenia wolny jest od trzech zmor ulicznych nagrań: patosu, prostactwa i zupełnej oczywistości. Kuleje chyba tylko „Pozdrów dziadka” – producencko napastliwy i chaotyczny, rapowo trywialny. Reszta jest więcej niż dobra.

Płyta rusza z migoczącą elektroniką „Młodej bidy”, urozmaiconej produkcji APmg, w którą świetnie wpisał się konkret bębna, skrecz i saksofon. „Fox Tail” przywołuje brytyjskie The Prodigy, DJ wywija młynki, raper dwoi się i troi, żeby nie brzmieć na podkładzie Faded Dollars kwadratowo – dzieli sobie wyrazy, przyspiesza i wszystko to brzmi dobrze. „Melanż w kuchni” to naturalny singiel: dobitny i plastyczny rapowo, efektowny producencko (znowu FD), przecięty nieobciachowym refrenem Kacpra Andrzejewskiego. Coś takiego mógłby nagrać Sokół ze Steezem i np. Mateuszem Krautwurtsem. Drum’n’bassowy „Bodyguard” wywołuje z kolei miłe skojarzenie z Electric Rudeboyz. Te punkty odniesienia są po to, żeby co nieco uzmysłowić czytającym, dać im pojęcie, jednak absolutnie nie wiążą się z zarzutem, że Somp ze współpracownikami inspirowali się za bardzo czy przycięli na skróty. Tak nie jest.

Z dalszej części płyty na pewno wyróżnić należy „Kingz” – rasowo hiphopowe w treści, natomiast muzycznie łączące za sprawą BobAira boom bap z „kosmicznymi” przestrzeniami i syntezatorami bliższymi nowym bitom. Tu też jest oczywisty singiel, tym razem są to „Piękni”. Prosto było to na takim pokładzie Pawko przesłodzić i brawa dla bydgoszczanina, bo wyszło ładnie, z bardzo chwytliwym refren i radiowym samplem pianina, a przy tym mądrze i życiowo, z cytatami idealnymi do wrzucania na social media. To dzięki takim kawałkom w swoim czasie hip-hop tak wystrzelił.

Nieprzypadkowo nie zamykam tu recenzji w ocenie wyrażonej liczbą, bo to odziera ją z całego zniuansowania, ale „Sensor” wleciałby w zeszłoroczne zestawienie epek jak kula w kręgle. To dowód pracy nad sobą, artystycznej dyscypliny, manifest otwartej głowy i wierności korzeniom zarazem, ze stricte hiphopowym hołubieniem metafory, siłą wyrazu i uwypukleniem roli didżeja – jest aż trzech specjalistów: DJ Paulo, DJ Kaczy, DJ HWR -będącego tu nie ozdobnikiem, tylko pełnoprawnym współtwórcą zintegrowanym z płytą. Charakternie, wartościowo, przystępnie, różnorodnie i zupełnie po swojemu – tak nagrywa Somp. Przykro by było nie docenić, zwłaszcza że póki co fonograficznej konkurencji w 2024 r. większej nie ma.

A jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć, skąd Somp się wywodzi, to na fizycznej wersji płyty jest kawałek „Na grama” z jego macierzystą formacją WPL. Mniej finezyjny, bardziej stereotypowy, ale zdecydowanie dający pogląd.