Jak można było to oddać? Rapowe klasyki z płyt producenckich, cz. 1.

Do tego, że fajniej pracować na siebie niż na kogoś, nie trzeba nikogo przekonywać. „Rób tak, jak zrobiłbyś we własnym domu” – jest niczym mantra nadal powtarzana zawezwanym do remontu fachurom. Dziesiątki lat działania w systemie słusznie minionym – często irracjonalnego, z zastosowaniem półśrodków i markowanym zaangażowaniem – oduczyły profesjonalizmu i można odnieść wrażenie, że weszło nam w DNA. Poczułem to kiedyś w rapie na własnej skórze, kiedy skrytykowałem występ grupy na płycie producenckiej i usłyszałem w odpowiedzi, że się niepotrzebnie czepiam, bo po co mieli się bardziej starać, skoro to nie ich krążek.

Co tu kryć, rapowe płyty producenckie to często całe mnóstwo zwrotek nijakich, wygrzebanych z lamusa, dosłanych z łaski po miesiącach błagań albo po prostu odfajkowanych bez entuzjazmu jak szkolna praca domowa. Raperzy mogą to racjonalizować – nie masz kontroli do końca, nie wiesz, obok kogo trafisz, kto inny będzie kapitalizować twój wysiłek. Stąd wiele sygnowanych przez producenta albumów bez żadnej historii, do których pasuje nieładne słowo składanka.

Są jednak przypadki przeciwne, kiedy autor muzyki dostaje czyste złoto, utwór tak dobry, że aż w głowie słuchacza czai się pytanie: „dlaczego oni tego sobie nie zostawili na swoją rzecz?”. I w tym zestawieniu skupiam się na takich właśnie numerach, tak dobrych i ważnych, że aż trudno sobie wyobrazić bez nich przekrojowy koncert rapera czy zestawienie jego najlepszych kawałków. Na początek lata 90. i zerowe.

Ale nim zaproszę do lektury, jeszcze jedno – choć koncentruję się na raperach, to w żadnym razie nie chcę umniejszać producentom ani redukować roli ich bitów w sukcesie utworu. Starałem się także unikać utworów zbiorowych, gdzie połączenie raperów bywa zamysłem gospodarza.

Rapowe klasyki z płyt producenckich, cz. 2 -> TUTAJ

Sokół/WWO, „Każdy ponad każdym”

(z płyty „Kodex 2” White House, 2004)

Można nagrać kawałek będący opowieścią. A można w obrębie Warszawy stworzyć własne uniwersum, posplatać postacie i wątki w dynamiczną całość, nafaszerować obrazkami i cytatami, które wejdą do mowy potocznej. I to właśnie zrobił Sokół na drugiej części serii „Kodex” producenckiego duetu White House. Raper na cudzym krążku ma jeden ze swoich najsłynniejszych numerów (wykonywany przez innych raperów, wykorzystywany w oprawach stadionowych, namaszczony na klasyka przez całą dziennikarską społeczność rapową – od Dawida Bartkowskiego po Marka Falla), niemniej miał się za co wrocławianom rewanżować. To na ich bitach tworzone przez Sokoła i Jędkera WWO nawinęło wcześniej „Nie bój się zmiany na lepsze”, „Mówisz i masz” oraz „Uważaj jak tańczysz”. Wdzięczny Sokół obiecał producentom opad szczęki i słowa dotrzymał. Choć Magiera (połowa WH) i tak marudził:

Napisałem wtedy do Laski (druga połowa WH – przyp. Flint) na Gadu-Gadu, że mamy świetny numer, ale strasznie długi. Nie wiedziałem, jak go zaaranżować, by utrzymać uwagę słuchacza przez tyle czasu. Więc na początku, zamiast jarać się utworem, narzekałem na jego długość. Jeszcze gdy usłyszałem ten początek: „Marysia była lekko w szoku”, (…) „Każdy ponad każdym” faktycznie okazał się sztosem, ale nie sądziłem, że przejdzie do kanonu i ludzie tak go dobrze przyjmą – mówił w wywiadzie Marcinowi Misztalskiemu.

Fokus, „Czas”

(z płyty „Alchemia” IGS-a, 2001)

Nie tylko White House okazali się w czepku urodzeni. Wielkie szczęście miał również IGS, katowicki muzyk, który ożywił śląską scenę hiphopową brzmiącymi jak nic innego płytami producenckimi. Fokus (Paktofonika, Pokahontaz, Pijani Powietrzem), zimnokrwisty rapujący smok, wypluł na jego podkład „Czas”, historię trochę z Davida Lyncha, trochę z Władysława Pasikowskiego. Wszyscy wiedzieli, że FKS jest wredny, ma unikalny głos, wjeżdża z odmiennym od kolegów zestawem inspiracji i abstrakcyjną wyobraźnią, ale żeby taka narracja?

Pozwolę sobie na autocytat z „Antologii polskiego rapu”: Niby to normalny beat, ale afrykańskie bębny i zimne, odbijające się echem dźwięki jak ze ścieżek dźwiękowych filmów moralnego niepokoju zawieszają go w pół drogi między snem i jawą. Taka jest też opowieść Fokusa – kryminalna, ale też odrealniona, rwana w swojej narracji, bogata w mocne, zapamiętywalne scenki, nie wszystko jednak wyjaśniająca. „Czas” dziwi, wciąga, zmusza do pytań, nie daje odpowiedzi. Jest odwiecznym tematem sporów w dyskusji na temat najlepiej opowiedzianej historii w polskim hip-hopie. Za głównym rywalem – co ciekawe, również nagranym na płytę producencką w ramach gościnnego występu numerem „Każdy ponad każdym” Sokoła – przemawia logika wywodu i równoległe prowadzenie wątków. Za „Czasem” – klimat całości i moc pojedynczych sformułowań.

Ten Typ Mes, „Ten Typ”

(z płyty „Al-Hub” Reda, 2002)

Ten Typ Mes, mój człowiek Ernest / Już widzę wy tchórze te dissy przez internet / Ale sram na to, sram na ten patos / Hoduję teksty, wiesz, że jestem niezły plantator / Pytasz, kto jest podziemnym Illmatikiem? / To patrz, ja mam błyszczący styl jak nikiel / A oni jak Bożena Dykiel, jakiś teatrzyk / Mój rap gęstnieje, a ich staje się rzadszy – to, jak Mes wjechał na „Al-Hub” Reda, było jednym z wydarzeń roku i panowie od razu musieli wiedzieć, że mają singiel. Przypominam, że czasy były inne, więcej myślano nad tym, co wolno, a czego nie, w cenie była fałszywa skromność, nie wypadało być zbyt amerykańskim. A tu jakieś pomyśl, kto jest psem i czyj to jest zaprzęg do pary z wiesz, mam teraz nową żonę jak Jan Englert / nazywa się rap gra i dymam ją biegle, do tego strzały w konkretne osoby, pewność siebie, o którą można ostrzyć nóż, i absolutna bezczelność młodego rapera.

Czemu to nie jest singiel z płyty Mesa? Musiałby pewno długo prosić (i sporo zapłacić), żeby Red mu taki podkład oddał, ale kluczowe jest to, że raper szybko zaczął eksperymentować, gustować w rozwiązaniach (zbyt) wyrafinowanych i (przesadnie) ambitnych – nigdy nie nagrał po prostu prostego, efektownego, do bólu (pośladków adwersarzy) rapowego solo na gorących, skutecznych podkładach, które przy okazji nie są Premiera. Szkoda, o krążku z dziesięcioma numerami takimi jak ten mówiono by do dziś. A tak możemy gadać jedynie o tym, że bo jestem Ruff Ryder, kiedy ty grasz w Tomb Raider to wyprzedzające czasy wers jak z Belmondawg, a sformułowanie WWA – miasto rapu, miasto przestępstw rezonowało całe lata.

Tede, „Świat zwariował w 23 lata”

(z płyty „Szejsetkilovolt” DJ-a 600V, 1999)

Tede, przy całej swojej nonszalancji, nie traktował zaproszeń od producentów jak fuch do odwalenia. OK, IGS mógł trafić lepiej, niemniej sporo było z tego wielkich hitów – 600V dostał „Letnią miłość” i „Merctedesa S600”, O$ka „Bezele Kochanie”, a Camey „Króla parkietu”. A DJ Buhh? No ten to już w ogóle miał szczęście i musiał mieć na rapera jakieś papiery. Ale o ile przebojowy Tede to nic specjalnie dziwnego, o tyle Tede skoncentrowany, poważny, autorefleksyjny stanowi towar deficytowy. Taki był u Volta w „Kilkuset słowach prawdy”, taki był w „Ile można” White House, taki był w „To tylko muzyka” Pawbeatsa, ja wybieram jednak „Świat zwariował w 23 lata” ze słynnej voltowej „niebieskiej sześćsetki”.

Sukces, reakcja znajomych na niego, podważanie motywacji to rzecz jasna absolutna hiphopowa klisza, wszechobecna po tym, jak raper wypłynie. Tede rapuje to stylowo, prawie hardkorowo, rzucając wersy, którymi mówiły potem osiedla: całe dnie na ławce, czekając na zbawcę albo Niebezpieczne jak trzecia szyna w metrze. Mistrz Ceremonii jest pewny siebie (super gra tu samonawiązanie do „Wolę się Nastukać” u Molesty), a przy tym nie sposób odmówić mu pasji, nawijka spaja się z samplem z George’a Bensona. „Świat zwariował w 23 lata” to klasyk polskiego hip-hopu, który pomógł budować 600V w pełni zasłużony pomnik.

Łona, „Złota rybka”

(z płyty „K2” O$ki, 2001)

„Złota rybka” to Polska ewidentnie uśmiechnięta, a przy tym skłonna do udzielania mnóstwa (oczywiście dobrych) rad. Jest tu problem towarzyszący wczesnemu Łonie, a mianowicie to, że takie kawałki są trochę jak dowcip albo towarzyska anegdota – fajnie usłyszeć, zwłaszcza jak masz humor, ale raczej nie chcesz słuchać w kółko. Ale, przynajmniej w pewnym stopniu, rzeczony problem rozwiązuje koncertowy refren i pogodny, przebojowy, nieprzekombinowany podkład O$ki, świetnie korespondujący z Łonsonem radosnym, optymistycznym. A dobrze wiemy, że raper z płyty na płytę stawał się coraz bardziej cierpki, bo wiek postępował, zaś wieści ze świata nie rozpieszczały.

„Złota rybka” siedzi na „K2” niczym wisienka na torcie, będąc obok kawałków Fisza i Grammatika jedną z najmocniejszych pozycji udanej, drugiej kompilacji producenta z Wilanowa. Ale kto powiedział, że nie siedziałaby idealnie na bicie Webbera, na drugiej połowie debiutanckiej płyty Łony pt. „Koniec Żartów”, gdzieś między utworem „Biznesmen” a „Rozterkami młodego rapera”? Można zrozumieć, czemu szczecinianin przez lata miał reputację gościa niechętnie rozstającego się ze swoimi zwrotkami na rzecz innych.

Deluks x Kosi, „Graffiti”

(z płyty „Świeży Materiał” Waco, 2001)

„Świeży materiał” Waco nie zawiera kłamstwa w tytule. Był rzeczywiście świeży. Po ulicznej stronie sceny nie zawiodła problematyczna wtedy kontrola jakości, traktowano tam Waco poważnie, sam producent na niej się oparł, ale pod koniec krążka upuścił nieco ciśnienia. Można długo dyskutować, co tu jest najlepsze – ktoś wskaże obrazowe „Tak to wygląda” WWO, ktoś organiczne „Przyjdź na chwilę” Dizkreta i Pezeta (ze śpiewaną partią samego Waco), kto inny „Czas dokonać wyboru” z jedną z najlepszych zwrotek Wilka w karierze. Największą furorę zrobił jednak trójmiejski Deluks (z gościnnym udziałem Kosiego z JWP). To niebywała sytuacja, na którą dzisiaj nie ma większych szans – panowie z północy zapewnili sobie nieśmiertelność pierwszym oficjalnie nagranym utworem, bo wcześniej mieli tylko demo.

Nie jest to imprezowy banger, ale czasami jeszcze leci tu i ówdzie. To miło, jakoś ten numer wszedł w tę naszą historię polskiego hip-hopu – mówi Ryba w krótkim, ale bardzo dobrym, poświęconym mu dokumencie Dawida Napierały. Myślę, że właśnie ta autentyczność była niepowtarzalna, bo nawet ludzie nie zdawali sobie sprawy, z czym to się je, a my w tym kawałku pokazaliśmy różne jardowe akcje, trochę historii, trochę ukłonu do Nowego Jorku – dodaje Kear, występujący potem jako Obywatel MC. I nazywa Waco polskim Doktorem Dre. Co tu kryć, „Graffiti” może być słabo zarapowane np. pod względem rytmicznym, do tego hermetyczne, niemniej było i jest utworem ważnym – dla hip-hopu jako kultury, nie muzyki.