Jeżeli chcesz ich poznać lepiej… Rapowe klasyki z płyt producenckich, cz. 2

Nie powiem, wybranie ważnych numerów z hiphopowych płyt producenckich w złotym dla nich okresie – i to gdy minęło dość czasu, żeby spojrzeć na to z dystansu – nie było trudne. W latach 90. i 00. raperzy bardziej garnęli się do takich inicjatyw, bo wszystkiego było mniej: dobrych autorów muzyki w zasięgu (opłacało się dbać o relacje), szans promocyjnych, słuchaczy, kalkulacji. Lata 10. to już większe wyzwanie – format stał się wyświechtany, raperzy wybredni i samowystarczalni. Nadal jednak nie brakowało kawałków przerastających płyty, na które trafiły.

Moment do poruszania zagadnienia mamy ciekawy, bo poza wszystkim, co wspominałem TUTAJ i TUTAJ, za swój drugi krążek producencki wziął się Kubi Producent – już starszy, opromieniony sukcesem nie tylko przygotowanych przez niego płyt Bedoesa, ale i Szpaka. Na 22 marca zapowiedziano premierę singla, w którym pojawi się Bambi i Fukaj. Można też raczyć się płytą Gap1‚a, beattapes Sensiego i Smokina. Ale nim zajmie nas teraźniejszość, rzućmy uchem na poprzednią dekadę, łowiąc numery, za które producenci musieli być raperom baaaardzo wdzięczni. I tu mały spoiler – Kubiego nie zabraknie.

Rapowe klasyki z płyt producenckich, cz. 1 – do przeczytania TUTAJ.

HST, „Nienawiść”

(z płyty „Czarne Złoto” Lukatricksa, 2010)

Raperka Wdowa przyznała, że „Nienawiść” to „roz…ol”, że zna numer na pamięć, a HST to najlepszy polski raper. Z kolei redaktor naczelny portalu Popkiller Mateusz Natali pisał w podsumowaniu numerów 2010 tak: Soczysty, pełen agresji i złości na świat śląski hymn od jednego z najwyższych polskich MC. HST to po prostu HST, a tutaj daje nam w pigułce to, co w jego rapie najlepsze. Wymowny okazał się też fakt, że kiedy wyczekiwane latami „Czarne Złoto” (producencka płyta śląskiego pioniera Jajonasza podpisanego jako Lukatricks) w końcu się ukazało, to katowicki dryblas Hastu (na zdjęciu otwierającym publikację) miał tam numer solowy jako jedyny, jak Method Man na Wu-Tang Clanie. To był kawał stylowego, brudnego, osobistego i nieoczywistego rapu posadzonego na clapach bez forsowania tempa. Żadnego polerowania wersów, kalkulacji czy wypada, dlatego boli i gnębi / jak miłość, jak zdrada, jak styczniowy zlot gołębi. Jak co?

Ostatni dzwonek, by nie wp…lać tych suchych kromek rozległ się zdecydowanie za późno. „Nienawiść” powinna ukazać się gdzieś w 2004 r. (byłaby wtedy zapewne innym, mniej gorzkim numerem, bo raper by mniej przeżył, ale zostawmy już demontaż figury retorycznej), dwa lata po debiucie Kapelmajstra na podkładach Jaja, kiedy był wiatr w żaglach po występach u Tedego i Piha. Stało się inaczej, tyle lat zwłoki przy tak dynamicznie zmieniającej się scenie to wieczność, a „kariera” Hasta, pogrążona dodatkowo zarzutami o współpracę z organami ścigania, stała się symbolem nieogarnięcia i autodestrukcji towarzyszących superzdolnej śląskiej scenie.

Pezet, „Niedopowiedzenia”

(z płyty „Niedopowiedzenia” Czarnego HIFI, 2012)

„Niedopowiedzenia” to jeden z największych rapowych hitów 2012 r. 2 mln na YouTube jeszcze przed teledyskiem, obecność w: spisie utworów jubileuszowych kompilacji pokroju „Prosto XV” labelu Prosto, w „Antologii Polskiego Rapu”, w top 7 występów gościnnych Pezeta według newonce czy w top 25 najlepszych numerów Pawła z Ursynowa wybranych w przekrojowym składzie eksperckim (Bartkowski, Flint, Nowak, Osiak, Szewczyk). – Nie mógł sobie Czarny – producent, z którego płyty pochodzi ten numer – wymyślić lepszego openera. Najlepszy podkład w karierze (tak, tak, niech ktoś mi spróbuje wytłumaczyć, że jest inaczej!), doskonały hitowy singiel – uzasadnia Dawid Bartkowski. I dodaje: – Rządzi jednak Pezet, który znów bawi się w na poły obserwatora, na poły filozofa relacji, a i przymoralizować potrafi tak, że ciężko się z nim nie zgodzić.

Podkład w „Niedopowiedzeniach” jest świetny, natomiast mogłoby nie być ani hitu, od którego cały album wziął tytuł, ani – to słowa samego Czarnego – najlepiej sprzedającej się płyty w Polsce, jeśli mówimy o pół-instrumentalnym formacie, gdyby zamiast Pezeta z wizytą wpadł kto inny. Bo to właśnie to robi najlepiej raper, który mógłby bez wysiłku obronić doktorat z analizy tarć w związkach. Świetnie czuje ich napięcia, niuanse, wszystko, co niewypowiedziane i niedopowiedziane.

Bisz, „Bezpańskie psy”

(z płyty „Goodlife” Szopsa, 2013)

Nie wytatuowałbym sobie żadnych rapowych wersów, nawet tak kultowych jak Co to, co to? Hip-hop idioto (a może nawet zwłaszcza ich). Chodzi o ból – najpierw mój, potem innych. Chociaż mógłbym zrobić wyjątek dla Bo tu nie ma dla nas nic oprócz powolnego wyniszczenia – linijek Bisza z producenckiej płyty Szopsa. A że plecy mam szerokie, uzupełniłbym jeszcze dziarkę o parę innych strof z tego hymnu. Na przykład o Daj mi drugie życie, zaprzepaszczę je tu jeszcze raz. I dorzucił dookoła gotykiem: Jesteśmy sami, nawet gdy kochamy i kochają nas. Tylko za Zasusza musze skrzydła beznamiętny pająk – czas podziękowałbym równie nieuprzejmie, co stanowczo. Miało być poetycko, wyszło Biszowi zdanie testujące możliwości językowe cudzoziemców.

Nie przepadam też za bitami takimi jak te Szopsa, ze szkoły płonącego fortepianu im. Pawbeatsa. Za słodko, za melodramatycznie, bez kontrapunktu. Ale muszę niestety przyznać, że wchodzą w relację z Biszem, pomagają mu nieść te gorzkie manifesty, podniosłość uwydatnia emocje, podnosi rangę. To sprawdziło się idealnie na „Wilku Chodnikowym” i tam też widziałbym najchętniej „Bezpańskie psy”. I wtedy byłoby „jedenaście na dziesięć” jak w filmie „Spinal Tap”.

Zeus, „Widnokrąg”

(z płyty „Utopia” Pawbeatsa, 2014)

„Widnokrąg” to numer, któremu poświęcasz pięć i pół minuty, a potem następne pięć milczysz, analizujesz myśli i obrazy, które Zeuspie…ony samolubny, nadwrażliwy gnojek, co nawet z drzazgi w palcu robi, k…a, teatr dramatyczny – ci zaszczepił. Jest o sukcesie zapłaconym wiecznym brakiem satysfakcji i pracoholią, jest rapowy motyw vanitas. Ale to przede wszystkim spowiedź, terapia, wielka mowa atakująca samego siebie, prowadząca przez karierę, związek, myśli samobójcze, zakończona mocnym, prawie wykrzyczanym naprawdę chcę żyć.

Nie ma „Widnokręgu” bez podkładu Pawbeatsa – nawijka Zeusa żywi się tą mieszanką patosu i rozpędzonego, łamanego rytmu, potrzebuje tej filmowej dramaturgii, epickiego wymiaru bez krztyny ironii. Ale też to, co wydarza się w tym numerze, jest absolutnie kluczowe dla zrozumienia wielkiej życiowej wolty, która wydarzyła się między „Zeus. Nie Żyje” (2012) a „Zeus. Jest super” (2015). Gdyby ten numer otwierał tę drugą płytę, za sprawą której łódzki raper wymienił sobie sporą część audytorium, nie musiałby się z niczego tłumaczyć, niczego mówić w wywiadach, rzucałby tylko słowo „Widnokrąg” i odwracał wzrok zniecierpliwiony.

KęKę, „Pozostając sobą”

(z płyty „Kodex 5 Elements” White House, 2014)

Jeżeli chcesz nas poznać lepiej, k…ą, wiś nam kwit – to wejście spowodowało, że nigdy nie chciałem KęKę poznać lepiej ani niczego od niego pożyczać. Radomski raper wybrał siłę i przemoc, razem z producentami udał się na wojnę albo chociaż wszczął rokosz czy rabację. Party harder do twardy parter rymuje się aż zbyt dokładnie, dźwięczne „r” warczy jak wiertarka. Kiedy Kę rapuje o pieniądzach duży, żywy papier, nie widzimy Malika Montany wyjmującego zwitek polskich złotych z dresu, widzimy wilcze oczy Ala Pacino. Niepoprawny politycznie, nieokrzesany bydlak po prostu umie rapować, zaś White House otworzył mu front. Wiadomo, że jeśli on pozostanie sobą, wielu pozostanie nikim.

„Pozostając sobą” utknęło na piątej i ostatniej płycie z serii „Kodex”, niby złotej, ale artystycznie zupełnie rozczarowującej. Po niej wrocławski duet producentów wydał jeszcze „White House Connection” cztery lata później, po czym Magiera poszedł na swoje. Wskazuję na ten utwór z jeszcze jednego powodu, mianowicie tych wszystkich narzekających, że niepijący KęKę z kontraktem to już nie to, że coś stracił. Niczego nie stracił, może niestety poza ochotą na branie do siebie na płyty takich podkładów. Chytry facet z Radomia wie jednak dobrze, że ludyczne i zgodne z trendem chwyci mocniej, a rachunki same się nie zapłacą.

Kaz Bałagane, „Pracownik roku”

(z płyty „+18” Kubiego Producenta, 2019)

Ekstatyczne Jezu Chryste, Kubi Bedoesa niczym dżingiel znaczyło podkłady Kubiego Producenta, ale jego płyta „+18” raczej nie przysporzyła mu wiernych fanów. Choć liczba wyświetleń się zgadzała, trudno było nie odnieść wrażenia, że to sezonowe, że płytę wydano nastolatkowi za szybko i brakuje na niej klucza. Trzeba by było przepisać połowę tekstów, żeby wskazać największe kwiatki (polskiej młodzieży), ale na to zwyczajnie szkoda czasu – pisała Interia w tekście „Cyrk na mikrofonach, w głowie się nie mieści”. Od frontmena wymagamy jednak czegoś więcej – tu zabrakło inspiracji, poprowadzenia tej grupy młodych ludzi we wspólnym kierunku – konstatowało Pogotowie Wokalne. Nawet newonce niby chwalił, ale i narzekał – na nierówny poziom i brak dobrych refrenów.

W natłoku sztucznych hitów na chwilę Kaz Bałagane zdeponował na „+18” Kubiego Producenta (przedstawianego jako „reducent”, co było zabawne, zwłaszcza w kontekście stawianych artyście zarzutów o żerowanie na cudzej twórczości) utwór wyrazisty i zapamiętywalny, który byłby ozdobą dowolnego kazikowego solo. Na wolnym, przestrzennym bicie słychać strzał za strzałem, stężenie wrednego, mizantropijnego i celnego wersu bije rekordy, raper spada jak deszcz na zagony wielkomiejskiej cebuli i branżowego buraka. Cytować można wszystko – od chciałeś samych bystrych fanów, było nagrywać se jazz do na Instagramie masz Tedego, Snoop Dogga, Lidla i Pornhub / dla mnie wciąż jesteś psem.