Na jazzowy chłopski rozum. Oto Skorup i jego gang
Skorup sam określił się mianem wajdeloty. I to dobra nazwa. Wiele mówi o tym, jak raper widzi swoją rolę na scenie – wędrowny pieśniarz dawnych czasów, piewca zwyczajności, czasem sumienie narodu. Oczywiście wszystko to bez poczucia misji i zadęcia, za to ze sporym przymrużeniem oka. Kolejnym określeniem, jakie artysta ma na siebie, jest bowiem „wolny ziomek”, taki śląski Big Lebowski, poczciwina na „emocjonalnej flaucie”. Lepiej się słucha rapu z myślą, że szwenda się gdzieś między blokami, polami albo leśnymi ostępami.
Branża szybko weryfikuje zbyt swobodne podejście, dlatego gliwiczanin, który oprócz tego, że lekkoduchem, jest również ojcem, partnerem i ma swoje obowiązki, musi pamiętać zarówno o kalendarzu wydawniczym, jak i o tym, by się w swojej rozpoczętej kilkanaście lat temu twórczości nie zapętlać, umieć zaskoczyć. I epkę „Bocianie gniazda”, nagraną wespół z duetem producenckim Jazz Gang Beatz, należy w kategoriach zaskoczenia traktować.
Skorup ma doświadczenie teatralne, z usług instrumentalistów korzystał, ale prędzej podejrzewalibyśmy go o występ z orkiestrą górniczą albo do wtóru kibicowskich bębnów czy akordeonisty z harmonijkarzem. Tymczasem Maciek Mazurek jest saksofonistą, Łukasz Ciesiołkiewicz wibrafonistą, obaj są muzycznie wykształceni i – jak nazwa sugeruje – obyci z jazzowym graniem. To nie musiało zagrać z sowizdrzalską nutą rapera. Na szczęście zagrało.
Miękko wyściełana kompozycja „Ma bęc” pozwala odciąć się ostremu refrenowi. Cała sekcja dęta nie przytłacza swobodnie, nienachalnie płynącego „Tam, gdzie wszystko jest” (gościnnie Jarecki). W „Cały dzień” jazz wjeżdża mocniej, intensywniej, ale przydaje elegancji, kontrastuje ze zwyczajnością przekazu. I wibrafon pięknie się perli. Sprawdza się etniczny sznyt gęstego od perkusjonaliów „Stałe dobre i zło”, knajpiany charakter „Bocianich gniazd”. Groove w znakomitym pod każdym względem „Więcej światła” niesie aż miło, dobra jest ta gitara i saksofonowe solo na koniec.
Skorup zmienia się co numer. Zaczyna jako mistrz pastiszu, potem uspokaja, edukując, wchodzi w buty everymana, zdając raport ze swojej dziennej rutyny. W „Wychodzę i biegnę” jest ludowym filozofem, chwilę wcześniej publicystą i piewcą „chłopskiego rozumu” (takiego bliższego wniosków płynących z doświadczenia i słuchania innych, a nie cwaniackiej kalkulacji medialnych bytów pokroju Krzysztofa Stanowskiego). Na zamknięcie płyty rzuca perły pokroju Do Bullerbyn jedzie pociąg z dworca Zoo.
Czy coś mi się nie podoba? Najmniej numer tytułowy, gdzie Abradab notuje świetną formę, ale gospodarz męczy monotonną melodią słowa, zagaduje bit na amen, a do tego jedzie z aż za prostym rymowaniem w stylu „pomogą / bogom / nie mogą / drogo”. Uprzedzam też, że takie „Ma Bęc” wejdzie lepiej, jak zna się „Ma Benz” francuskiego NTM, umie docenić podwójny rym i wie, o co chodzi z „Czasem czytaj na odwrót jak Pharcyde na Drop„. Nie jest to jednak konieczne.
Etatowy jazz-raper Eskaubei mógłby się od Skorupa co nieco nauczyć – na przykład tego, że większa wyrazistość i budowanie artysty jako postaci to dobry pomysł. Skorup mógłby z kolei ośmielić muzyków – jakieś skity, tu i tam jakieś intro, solówki i byłby album. Może jeszcze będzie? Nic nie zachęci twórców lepiej niż trochę atencji.
Dobrych ludzi pełno, ale nie hejtują w necie / więc o ich istnieniu często nawet nie wiecie / oni są często cisi i się nie chwalą / robią wielkie rzeczy, ale niewielkie halo. Ej, to dzwoni Skorup z gangiem, odbierzcie.